29 września 2014

Od Carmen - CD. historii Heatrona

Podczas zachodu słońca udałam się do sypialni Heatrona. Podziwiałam uroki różowego nieba spowitego złotymi chmurami. Ostanie promyki połaskotały mnie po polikach i zniknęły gdzieś za drzewem, aby zaraz sprowadzić dzień w innym, lepszym niż Panem miejscu. Westchnęłam głośno, ze stresu lekko drżałam, nie potrafiłam się skupić na jednej rzeczy. Nagle znikąd przyleciała piękna para młodych kosogłosów. Przysiadły na balkonie u sąsiada. Ich upierzenie nie było jeszcze kompletne, a kolor nie nabrał prawidłowego odcienia ale i tak zachwycały swoim wyglądem.
 Przed chwilą odleciały. Wpatruję się jeszcze jakiś czas w miejsce, na którym odpoczęły. Spuszczam wzrok, powoli się ściemnia, więc włączam światło. W tym samym momencie drzwi do pomieszczenia się otwierają z irytującym piskiem. Chciałabym się uśmiechnąć, ale teraz nie potrafię. Heatron stoi przez chwilę pomiędzy korytarzem, a jego własnym pokojem. Nie patrząc na niego udaję się w kierunku łóżka. I tak zaraz wstanę, aby pójść do łazienki się umyć, lecz dopóki Faith jest u Nivy możemy spokojnie porozmawiać. Pod moim ciężarem materac nieznacznie się zapada, Het już jest obok, dołącza się do mnie. Zaciskam usta, oczy, dłonie. Chowam twarz w swoim ramieniu. Nie wytrzymuję tego. Zaraz eksploduję.
- Muszę ci coś powiedzieć. - już ryczę, więc moje słowa to bełkot.
Jak ja tego nie lubię. Tak często się nad sobą użalam, choć tego nienawidzę. Podziwiam Heatrona za to, że ze mną wytrzymuje. Boże, teraz będę się użalać nad tym, że się użalam. Ech... Chłopak przysuwa się do mnie bliżej, jego ciepły oddech ogrzewa mój kark. Po kilku minutach moje emocje trochę opadają, więc oczywiście staram się jakoś sklecić słowa, które mam zamiar zaraz wypowiedzieć. Na pewno jestem cała czerwona.
- Het, posłuchaj. Ja...a... - wstrzymuję oddech, aby zapobiec nowej fali łez. - Kiedyś. - wypuszczam błyskawicznie powietrze. - Kilka lat temu miałam... Miałam siostrę. - mówię w końcu.
Heatron milczy w osłupieniu, więc kontynuuję:
- Kiedy miałam trzy lata, moja starsza, osiemnastoletnia siostra została wylosowana jako trybut. To były czasy okropne dla mojej rodziny. Mówi się, że... Wszystkie karteczki były z jej imieniem i nazwiskiem, że moja rodzina to pasożyty, które zasłużyły na karę. Het, ja... J...a... - uwalniam kilka łez. - Ja też zostanę wylosowana w tym roku. - zginam się na wpół, przykładam dłonie do twarzy, wydaję z siebie piskliwe skomlenie. Słyszę jak ukochany przeczesuję nerwowo włosy palcami. Słyszę jak wychodzi z pokoju. Słyszę trzask drzwi. Słyszę jego wrzask dochodzący z podwórza. Słyszę.
 W łazience myję się razem z Heatronem możliwe, że to nasze ostatnie spotkanie, a poza tym nagość to temat dla małych dzieci. Lodowata woda tryskająca z prysznicowej słuchawki ostudza nasze napięcie. Tulę się do niego, on zawsze jest taki przyjemny w dotyku i ciepły. Całujemy się, najpierw spokojnie, potem z większym uczuciem, aż w końcu dochodzimy do istnej ekstazy. Nasze mokre ciała łączą się w jedność. Heatron ciągnie mnie do swojego pokoju. Nawet nie zdążamy się wytrzeć, ani ubrać. Kawałek korytarza przebiegliśmy nadzy. Zaczynam się śmiać. Zamykam w pośpiechu drzwi, aby po chwili zatopić się w jego ciele. Na początku jest ciężko ale i tak przyjemnie. Po kilku minutach śmiechu i dość niezręcznych sytuacji Het zakłada prezerwatywę, z którą ma trochę problemów. Może to głupie ale uwierzcie mi, że to strasznie zabawne. Nie wiem ile czasu minęło, jednego jestem pewna - był to zdecydowanie NAJLEPSZY czas w moim życiu. Kiedy już układamy się do snu i ubieramy się w bieliznę szepczę tylko:
- Przepraszam. Kocham cię.
A Heatron łapie mnie delikatnie palcami za brodę i całuje.
- Przepraszam. Ja ciebie też. - odpowiada.
Wspólnie zasypiamy. Rankiem schodzimy na śniadanie, Faith to typowa pani domu. Sprzątamy po sobie i dziękujemy za pyszny posiłek. Ruszam na górę, po swoje rzeczy, zaraz schodzę na dół i żegnam się z siostrą Heata tak, jakbyśmy znały się od urodzenia. Po udanym początku dnia najdroższy odprowadza mnie do Dwójki, tak jak obiecał. Przejście przez płot zajmuje nam rekordowo krótki czas, a przy moim domu nasze wargi spotykają się być może ostateczny raz. Gdy odchodzi zatrzymuje się na chwilę i przekręca głowę w moim kierunku. Uśmiecha się nerwowo i puszcza się biegiem w stronę swojego Dystryktu.
 Dziś go stracę.
Wracam do domu, bezszelestnie wchodzę do mojej sypialni. Na widok poroża wracają wspomnienia. Cudem udaje mi się nie płakać. Wyjmuję z szafy szarą sukienkę z haftowanym kołnierzem, białe zakolanówki z koronki i parę czarnych botek. Ceremonia zacznie się za godzinę. Czeszę włosy, które sięgają mi już za piersi. Zastanawiam się przez chwilę czy uczesać je sobie w warkocz, ale rezygnuję z jakiejkolwiek "wytwornej" fryzury. Maluję sobie tylko rzęsy i usta małą ilością błyszczyku. Zdejmuję szorty, bokserkę, pudrowe skarpetki, by zastąpić je ubraniem na Dożynki. Kiedy zakładam sukienkę do pokoju wparowuje mama. Zawsze wchodzi w najmniej odpowiednim momencie. Gdy przeciskam głowę przez otwór w sukience, ona mnie tuli. Tak mocno, że aż brak mi tchu.
- Carmen. - jęczy. - Renee była taka odważna... Ty też jesteś. - szlocha i wybiega.
Ojciec mnie nie odwiedza. Strata poprzedniej córki była dla niego zbyt bolesna, więc myśl o utracie następnej jest jeszcze gorsza do zniesienia.
 W końcu docieram na miejsce. Już trwają zapisy, w tłumię udaje mi się dostrzec kilka znajomych twarz, w tym Chicka. Patrzy na mnie jak na bóstwo. Przewracam oczami. W kolejce do pobrania krwi zastanawiam się ile mogę mieć w tym roku karteczek i czy udać się po astragal. Wszystko znika gdy strzykawka wbija się w mój palec i oddaję odcisk swojego palca. Ustawiam się wśród innych dziewczyn. Każda z nich jest wesoła i wygląda na taką, która bardzo chętnie zgłosiłaby się lub zostałaby wylosowana. Po jakimś czasie na scenę wchodzi Annya Royal. Ma turkusowe włosy, zwisające tuż nad ziemią, zielone oczy i usta wymalowane czarną szminką. Nigdy nie była zbyt gadatliwa i wydawała się być tu za karę. Przedstawia przez chwilę Historię naszego kraju i jak zwykle po tej przemowie puszczany jest film wychwalający Igrzyska Śmierci, ich cel i jak do nich doszło. Ledwo wytrzymuję. Serce tak mi łomocze, że zaraz zemdleję, nigdy przedtem nie czułam się tak źle. Każde słowo wypowiedziane przez Annye to szmer, który obija mi się o uszy. Jedyne co zdołuję wyłapać to:
- Carmen Gray!
I jakieś oklaski, po których następuje nieskazitelna cisza. Rozglądam się zdezorientowana na lewo i prawo. Prowadząca wskazuje na mnie dłonią i gestykuluje palcami na znak, że mam do niej podejść. Robię chwiejne kroki w stronę sceny. Kolana mam jak z waty. Prawie upadam na schodach, ale to nic. Teraz nic się nie liczy. Czekam na drugiego trybuta, nikt się za mnie nie zgłosił.
- Alfred Rettrenoth! - mówi z ekscytacją Annya.
 Krzyk. Te proste cztery słowa: "Zgłaszam się na ochotnika!" wypowiedziane zostały właśnie przez Chicka Layera. Mam kolejny powód by go nienawidzić. Idiota. Gdyby się nie zgłosił mógłby się na coś przydać i być jednym z moich sponsorów. Ściskamy sobie dłonie, Strażnicy Pokoju wprowadzają nas do szarego budynku. Spokojnie Carmen, do Igrzysk jeszcze kilka tygodni... - powtarzam sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz