1 października 2014

Od Heatrona

Biegiem wracam do domu, naprawdę szybkim biegiem. Jeśli się zmęczę, nie będę myślał o tym, co powiedziała mi Carmen. Droga jest zbyt krótka, gdy jestem z powrotem, Faith jest już gotowa. Patrzy na mnie z wyrzutem:
- Jest 13.15.
- Wiem - mówię zdawkowo.  Myję szybko spocone ciało i ubieram się na dożynki. Patrzę na szarą marynarkę, zakładaną raz do roku, białą, pachnącą koszulę.
Odgarniam włosy z czoła i schodzę ze schodów. Pod wpływem ruchu parę dłuższych kosmyków opada mi na oczy. Faith dotyka ich ostrożnie i przesuwa. Unoszę brwi.
- Powinieneś się ostrzyc - mówi po chwili ciszy. Chwytam ją lekko za nadgarstek, który nadal trzyma blisko mojej twarzy. Zaciska usta w kreskę, jej wzrok jest smutny, obejmuje mnie w pasie. Mimo tego, że jesteśmy rodzeństwem, rzadko są między nami jakiekolwiek rodzinne uczucia. Jesteśmy dystryktem, który rodzi się, by uczestniczyć w igrzyskach. Nie było roku, żeby do turnieju nie zgłosili się ochotnicy. Przynajmniej ja takiego nie pamiętam.
Dotarcie na miejsce zajmuje nam chwilę czasu, oboje stajemy przy swoich rzędach. Jako grupa siedemnastolatków jesteśmy dość blisko sceny, na którą właśnie wychodzi Kaysie Leneth. Jest typową Kapitolinką, dziwna fryzura, ubranie, zachowanie i piskliwy głos. Patrzę na jej kilkudziesięciu centymetrową fryzurę stojącą w górę z obrzydzeniem. Jest jak zwykle, traktat o zdradzie, film, potem losują dziewczynę, za którą od razu zgłasza się ochotniczka. Patrzę na nią. To blondynka o niesamowitych zielonych oczach i zgrabnym ciele, kojarzy mi się z kotem. Aż dziwię się, że z taką urodą można chcieć pójść na rzeź. Uśmiecham się jednym kącikiem ust. Kaysie podchodzi do kuli chłopców. Olśniewa mnie, już wiem co zrobić, jak spróbować ochronić Carmen przed hordą żądnych krwi trybutów. Wraz z wydechem patrzę, jak Kay zanurza dłoń w kuli, przebieram palcami. Rozkłada karteczkę, trzymam rękę gotową do podniesienia.
- Maksymilian Eterbee - czyta. Robię gwałtowny ruch, jednak coś chwyta mnie za przegub. Odwracam się ze złością. Widzę chłopaka o miedzianych włosach, to on jedną ręką mnie trzyma, a drugą podnosi w powietrzu.
- Zgłaszam się na trybuta! - woła głośno. Posyłam mu nienawistne spojrzenie i podkładam nogę, gdy przechodzi. Zauważa to i mnie omija, próbuje kopnąć mnie w kostkę, ale się odsuwam. Znam go, to Marvel. Z sykiem wciągam powietrze, mam ochotę kogoś walnąć.
Tłum po chwili zaczyna się rozchodzić. Kiedy wracamy do domu jest mi zimno ze zdenerwowania, ale również z nadziei. Może jednak ktoś zgłosił się za nią? Lub nie została wylosowana?
Włączam telewizor przed szesnastą. Wtedy miała być pokazana relacja z Dożynek we wszystkich dystryktach. Zaciskam palce tak mocno, że bieleją mi dłonie. Oczywiście najpierw widzę to co sam przeżyłem, czyli dystrykt pierwszy, potem nadchodzi moment na dwójkę. Z nerwów zaczynam obgryzać paznokcie.
To jednak ona.
I co gorsze.
Chick.
Nie.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Faith patrzy na mnie z niepokojem, dotyka ręką mojego ramienia. Strącam ją, uderzam w stojącą lampę, spada na podłogę i rozbija się. Gryzę wargi by nie zacząć krzyczeć. W myślach miotam przekleństwami w tego dupka, pierdolonego braciszka.
Jest takim idiotą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz