Uciekam ze śmiechem na twarzy. Pomimo noży, które świszczą mi przy uszach nie boję się i wiem, że nic mi nie grozi. Biegnę dalej. Ciemne korytarze, w których śmierdzi stęchlizną zwężają się z każdym metrem, a kurz tańczący w powietrzu lepi się do mokrego od potu ciała. Rozkładam ręce, rozczapierzam palce u dłoni, dotykam zimnych ścian. Czwarty już nóż leci gdzieś w przestrzeń omijając mnie szerokim łukiem. Niespodziewanie ktoś wyrasta przede mną z metalowych płyt. Korytarz jest wąski, więc muszę sobie poradzić walcząc, o ucieczce nie ma co marzyć.
Pomimo tego, że to tylko symulacja i tak zastanawiam się, czy na arenie byłyby takie ciasne pomieszczenia. Czy warto trenować taki rodzaj walki, który trzeba tu stosować?
Szybko rozprawiam się z dwoma typkami, dzięki czemu ponownie mogę zobaczyć Chicka. Stoi przy fotelu, uśmiecha się do mnie.
- Teraz twoja kolej. - mówię.
- Wiem. - odpowiada, gdy ja zsuwam się z miękkiego fotela.
Wzdycham cicho i nie patrząc na kumpla wychodzę z pokoju do Sali Treningowej. Idę spokojnym krokiem, rozglądam się na wszystkie strony, staram się zapamiętać wszystkie twarze i poznać zalety oraz wady innych. Szukam Katniss i Peety, ale nie widzę ich. Najbliżej mnie stoi ciemnoskóra dziewczynka, która nieudolnie ostrzy zakończenie drewnianej strzały. Wygląda na sympatyczną, postanawiam z nią porozmawiać. Szum wentylacji ledwo daje się we znaki przy gwarze panującym w sali. Siadam obok dwunastolatki, na tyle wygląda, ale może się mylę co do jej wieku. Nie wiem za bardzo co mogę powiedzieć do tak młodej osoby. Nigdy nie przepadałam za dziećmi.
- Źle to robisz. - informuję.
- Och... - ma słodki, melodyjny głos. Podoba mi się. - Powiesz mi jak zrobić to... No wiesz, dobrze?
Sięgam po tępą strzałę i ostry nóż. Na stole jest ich bardzo dużo, tak jak noży, dzid i różnorakiej broni, którą widzę po raz pierwszy. Skrobię zakończenie płynnymi ruchami. W trakcie tej czynności czuję jak coś wysysa ze mnie wszystkie siły. Niespodziewanie dostaję mdłości. Zaciskam usta i przykładam do nich dłonie. Pędzę do toalety, ale tuż przed drzwiami wymiotuję. Wszyscy się na mnie gapią, już to widzę - Carmen, pośmiewisko Igrzysk. Gdy wstaję ktoś się do mnie zbliża, ale moje nogi i tak się załamują, a ja znowu puszczam pawia, który wycieka mi nawet z nosa. Śmiechy trybutów odbijają się od moich uszu, światła blakną, a ja ginę w czeluściach swojego umysłu. I jeszcze raz, dla efektu, rzygam zupełnie tego nieświadoma. Właściwie to dobrze, że przytrafiło mi się to na pierwszym treningu. Jeszcze nikt nie wie w czym jestem dobra, a jest tego (niestety) dużo. Narobię sobie wrogów, oj tak...
Budzę się w moim pokoju przewrócona na lewy bok. Słyszę jak ktoś pałęta się po mojej sypialni i jak mniemam zostawia mi na biurku lekarstwa. Po chwili wychodzi.
- Jak się czuje? - z jadalni dobiega zatroskany głos mentora.
- Teraz już dobrze, ale gdy się dowie... Kto wie jak zareaguje? - odpowiada nieznajomy, lecz ciepły głos.
Długo zastanawiam się jaki jest dzień, która godzina, czy może ja śnię? No i - co mi jest? Przez te całe zamieszanie i moje dalsze niezbyt dobre samopoczucie oraz znużenie zasypiam. Teoretycznie spałam cztery godziny, praktycznie czuję się tak jakbym nie spała w ogóle. Podnoszę swoje ociężałe ciało, z pozycji leżącej przechodzę do siedzącej. Przesuwam się na koniec łóżka, zauważam, że ktoś zmienił mi pościel. Wcześniej była srebrna, dziś jest złota. Stawiam stopy na puszystym dywanie. Kształtem przypomina dużą, rozlaną plamę. Rozkoszuję się ciepłem, które unosi się w pokoju. Na szafce przy łóżku leży mały pilot. Widziałam go od razu po wejściu do tego pomieszczenia, ale nie miałam ochoty po niego sięgać. Teraz pokusa jest zbyt wielka by się oprzeć. Wyciągam do niego prawą rękę i chwytam delikatnie palcami. Są na nim trzy przyciski. Jeden duży, po środku i dwa mniejsze po bokach, w kształcie strzałek. Domyślam się, że najpierw muszę wcisnąć ten największy. Robię to z niewielkim wahaniem. Nagle ściana przede mną staje się Dystryktem Drugim. Obraz, który widzę zapiera mi dech w piersiach. Może to głupie, ale na prawdę - wzruszam się i to tak, że aż zaczynam beczeć jak dziecko. Gdy się uspokajam widzę coś, przez co jeszcze bardziej mam ochotę uciec i wrócić do siebie, do rodziny. Dom Faith i Heta. Uśmiecham się przez zaciśnięte wargi. Drzwi do ich domu się otwierają, wychodzi z nich on... Heatron w czarnej koszuli i dziurawych jeansach, patrzący markotnie gdzieś w pustą przestrzeń. Wygląda na przybitego. Nie wiem co mną kieruje w takich chwilach, ale zanim się zorientowałam ktoś mnie uspokajał, bo wrzeszczałam do byle ekranu/ściany. Wołałam Heata, krzyczałam, że żyję, że wygram dla niego, dla Faith, dla Dwójki i Jedynki. Opierałam się głową o wyłączoną powierzchnię, dłonie miałam zaciśnięte w pięści. Kto by przypuszczał, że byle piksele będą w stanie wyprowadzić mnie aż tak z równowagi. To Chick przyszedł mnie uspokoić. Jestem teraz w jego objęciach. Czuję na sobie jego zazdrość, która nie pozwala mu normalnie funkcjonować. Myślę, że gdybyśmy zostali razem na arenie jako ostatni popełniłby prędzej samobójstwo, niż mnie zabił, bo on by na tym nie skorzystał, a ja w jakiś sposób owszem. Ale gdy doszło do gwałtu zrozumiałam, jak niewiele o nim wiem, pomimo tak długiej znajomości. Czasami po prostu pragnę od tego wszystkiego uciec. Wtedy myślę o czymś przyjemnym, a takich rzeczy jest mało i tematy szybko mi się wyczerpują, a pomysły wydają się być coraz bardziej głupkowate. Opieram głowę o obojczyk Chicka. On opiera się o krawędź łóżka. Układam w głowie jakieś sensowne zdanie, żeby jakoś zagadnąć i dowiedzieć się czy coś ciekawego mnie ominęło. Staram się coś sklecić, jednak nie potrafię. Otwieram usta, by słowa same z nich wypłynęły.
- Która godzina? - pytam nieco przymulona.
- Około wpół do szóstej.
- Czy coś mnie ominęło? Chick, tylko mów wszystko, wiesz, że nienawidzę jak pomijasz coś istotnego.
- No więc... - słyszę niepewność w jego głosie. W takich chwilach obawiam się najgorszego. - Na początku wszystko było dobrze, dopóki jakiś idiota z Jedynki nie powiedział, że jesteś puszczalską dziwką. Wtedy wdałem się z nim w bójkę, a że byłem sam szybko się poddałem. To oczywiście miało miejsce na Sali Treningowej. O ile dobrze pamiętam chłopak ma na imię Marvel. No i narobiłem na trochę kłopotów, właściwie to mamy na pieńku, bo później, już po treningu znowu się na ciebie rzucił. Nie wytrzymałem, był sam i to wykorzystałem... Ma teraz ciętą ranę na całej długości polika. - Wzdycha. - I jest coś jeszcze, ale powiem ci o tym po kolacji.
- Jasne, chyba wytrzymam. - śmieję się.
Siódma dobiega bardzo szybko. Do tej godziny zdążyłam zapoznać się dokładnie ze składem lekarstw, które zostawiono mi na blacie biurka. Z receptur wnioskuję, że mam zwykłe zatrucie pokarmowe, jutro już przejdzie. Podczas kolacji atmosfera jest drętwa, nie tego się spodziewałam siadając do stołu. Awoksi podają nam dziś wegańskie jedzenie. Podczas nabierania soczewicy na widelec myślę o zeszłej nocy. Czy dziś Katniss i Peeta również będą na dachu? Kończąc posiłek posyłam miły uśmiech awoksie murzynce. Odchodząc od mentorów i Chicka przypominam sobie o tym co ma mi do przekazania mój przyjaciel. Udajemy się razem do salonu.
- Słuchaj Carmen, nie chcę obijać w bawełnę. - przemawia. - Pamiętasz jak doszło do czegoś, o czym oboje wolelibyśmy zapomnieć? - ciągnie dalej.
- Taaa... - mruczę prawie niesłyszalnym tonem.
- No więc. Boże. Ale ja byłem durny. - z jego oczu ciekną łzy. To źle.
Bardzo źle.
- Carmen. - prawie, że piszczy. - Ty jesteś w ciąży.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz