Pamiętam jedynie jak jechałam kilka godzin do Kapitolu. Pamiętam drzewa, które falowały za oknem, słońce próbujące mnie pocieszyć i tęczę, piękną, barwną, lecz przede wszystkim wesołą. Pamiętam mój blady uśmiech i to, jak bardzo się bałam. Czułam na sobie tą całą presję wywołaną przez Igrzyska. Zamieniłam z Chickiem kilka zdań. Kiedy byliśmy sami, zanim przyszli nasi mentorzy, normalnie porozmawialiśmy. Myślę, że mogę wybaczyć Chickowi. Na arenie przyda mi się ktoś taki jak on. (Oczywiście nadal uważam, że jest idiotą, bo się zgłosił na ochotnika, ale ech... Bywa.) Gdy wysiadaliśmy z pociągu przywitało nas wielu kolorowych ludzi. Kapitolończycy zawsze mnie intrygowali. Falujące suknie, głębokie dekolty, rozmaite fryzury i makijaże... U każdej kobiety było widać dbałość o szczegóły, a u mężczyzny rozmach. Mój zachwyt nie trwał długo. Ledwie zrobiłam kilka długich kroków i już wszystko zniknęło za drzwiami. Na końcu ciemnego korytarza było wyjście. Zwykła jasna kropka budziła w nas wiele mieszanych uczuć i była źródłem niekończącej się fali pytań. Co się tam znajduję? Czy ktoś tam czeka, o ile w ogóle ktoś tam jest? Jak zareagują wszyscy uczestnicy Igrzysk na naszą parę? Z każdym zaczerpniętym wdechem robiło mi się gorzej. Nie minęły dwie minuty, a nasze oczy już przyzwyczajały się do światła. Blask fleszy, reflektorów... Nie można było nawet trzeźwo myśleć. Poirytowana wślizgnęłam się do Centrum Szkolenia by opuścić to mrowisko. Szklane ściany, ciemna podłoga z granitu, czarne lampy i kilka zielonych foteli obitych czymś na rodzaj skóry. Spoglądałam na to wszystko z niewielkim zaciekawieniem, było ponuro i nudno, choć ładnie.
Do naszego pokoju weszliśmy po schodach, walizki już na nas czekały. Zmęczona tym nagłym wydarzeniem udałam się do mojej sypialni. Zdecydowanie zbyt blisko będę z kimś, kto wyrządził mi ogromną krzywdę. Dosłownie wskoczyłam na łóżko. Pogładziłam miękką narzutę, a oczy tak mi się kleiły, że w trakcie tej czynności zasnęłam.
Obudziłam się może minutę temu? Mój i Chicka obecny "dom", czyli wielka kuchnia połączona z jadalnią, dwie sypialnie, łazienka i salon plus jedenaście dodatkowych pięter, do których nie mam zamiaru się udać, z wiadomych powodów to coś, co przeraża mnie równie mocno jak myśl o rzezi, która zacznie się za około dwa tygodnie. Opieram się na jednej dłoni, drugą przecieram sobie lewe oko. Ziewam. Wstaję. Brnę przez mój pokój, żeby odwiedzić kolegę. Pukam w metalowe drzwi, nagle uświadamiając sobie, że nie jesteśmy sami. Ludzie w białych kostiumach stoją nieruchomo w różnych częściach pomieszczeń. Awoksi. Przypominają mi Strażników Pokoju, tyle, że Strażnicy nas karzą, a Awoksi obsługują. Współczuję im. Słyszałam, że niektórym obcina się języki, gdy się zbuntują, ale nie wiem czy jest to prawda. Wpatruję się w ciemnoskórą kobietę. Ma pełne usta, dość duże oczy, które ledwo widać przez dziwną maskę, kształtny nos. Nie zauważam, że Chick już przy mnie stoi.
- Och. - wzdrygam się.
- Chcesz wejść? - pyta.
Nie wiem jak to się skończy. Co prawda nie ma tu żadnych systemów, które zamknęłyby drzwi do sypialni, ale może się mylę. Splatam dłonie pod biustem.
- Właściwie to chciałam zapytać co mówili nasi mentorzy, gdzie są i...
- I kiedy będzie kolacja. - dokańcza za mnie.
- No właśnie. Jestem głodna. - ciągnę.
Nie wiem jak, aczkolwiek pomimo obaw i tak ląduję w jego pokoju. On siada na pufie, ja na krześle obrotowym. Gawędzimy, jest miło, spokojnie - tak jakbym chciała, żeby było. Po osiemnastej przychodzi do nas Awoks z kolacją. Prawie rzucam się na tace wypełnione po brzegi różnymi pysznościami, już wyciągam pospiesznie dłonie w stronę pieczeni, kiedy nagle słyszę zimne, wręcz lodowate skarcenie przez Annye. Wytyka mi jakie to niekulturalne i niestosowne, mówi, że jestem niewychowana, aż doprowadza mnie do szału kiedy mówi:
- Twoja siostra, ta... Renee? Ernee? Ona przynajmniej wiedziała jak zachować się przy stole.
Nie wytrzymuję tego. Nie chcę odwalać pokazu jak przedszkolak. Nakładam powoli indyka na talerz, później ziemniaki, trochę surówki, najspokojniej jak umiem w takiej sytuacji. I wychodzę. Gdy odkładam posiłek na biurko wracam po wodę, z którą też udaję się do mojej sypialni. Przypadkiem odkrywam, że drzwi jednak można zamknąć. Mam zamiar ich już nigdy nie otwierać. Zjadam pospiesznie, tak szybko, że aż mam ochotę wymiotować. Łyk zimnej wody przywraca spokój mojemu żołądkowi. Odgarniam włosy za uszy, myślę sobie, że muszę wyjść na dwór. Jest ciemno, chłodno... Wymykam się z "domu" i udaję do windy. Wciskam guzik z literką "H". Dojeżdżam na sam szczyt wieżowca, zanim drzwi się rozstępują dociera do mnie przyjemna fala świeżego powietrza i coś jeszcze. Głosy. Zamieram, ktokolwiek tam jest i tak się zorientuje, że winda przyjechała. Wsłuchuję się w rozmowę. Słyszę piękne kobiece imię "Katniss" wypowiedziane przez mężczyznę. Dyskutują na temat Igrzysk. Robię niepewne kroki, wychodzę z windy, automatycznie kieruję wzrok na nich. Wyglądają na równie przerażonych jak ja. Nie wiem co powiedzieć, więc po prostu mówię:
- Cześć...
Pierwsza odpowiada dziewczyna. Jest ciemniejsza od chłopaka, ma szare oczy jak on, ale jest brunetką on - blondynem.
- Jesteś z...? - pyta nieufnie.
- Z Dwójki. - zaciskam usta.
Katniss i chłopak patrzą na siebie wymownie. Nie chcę na start robić sobie wrogów, muszę zdobyć ich przyjaźń.
- Przepraszam, pewnie wam przeszkodziłam. - przemawiam.
- Nie... - odpowiada chłopak. - Możesz się do nas dołączyć.
Uśmiecham się z lekka i idę w ich stronę. Siadam na poduszce.
- Jestem Carmen.
- Ja Peeta, a to Katniss.
- Zakładam, że jesteście z Dwunastki.
- Owszem. - mówi Peeta.
Rozmawiamy do późnej nocy, odkrywamy pole siłowe, wymieniamy się plotkami z Dystryktów oraz Kapitolu. Na końcu wyżalam się im jak bardzo brakuje mi Heatrona. W oczach Peety widzę jakąś nadzieję i rozumiem, że Katniss mu się podoba. Zjeżdżamy razem windą, żegnamy się z uśmiechami na twarzach. Śmiejemy się ostatni raz w tym dniu. Wślizgując się do mojego łóżka coś we mnie pęka. Niekontrolowany smutek i szloch ukrywały się we mnie bardzo długo, a tęsknota budowała swoje fundamenty we mnie od kilku dni. Teraz czuję, jak rozstania bolą. Chciałabym być teraz przy nim. Wtulić się w niego. Czuć zapach jego ciała, czuć tą namiętność iskrzącą między nami. Chciałabym być teraz z Heatronem.
Mój płacz musiał obudzić Chicka, bo drzwi od mojego pokoju się otwierają i zaraz zamykają. Zdołałam tylko ujrzeć muskularną sylwetkę. Słyszę szelest kołdry i nagle żar bijący z jego ciała. Nie obejmuje wie, ciekawe ile go to kosztuje. Ostatnie łzy spadają z moich polików i giną w poduszce. Ostatnie westchnienie ginie w tej chwili. Zasypiam z myślą o Heatronie i o tym, co teraz robi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz