27 września 2014

Od Heatrona

Przebieram nerwowo palcami po nożu, przerzucam go z jednej dłoni do drugiej zastanawiając się co by było gdyby Carmen, lub Faith zostały wylosowane do igrzysk. Widziałem co potrafi Carmen, ona ma szanse... Tak, ma szanse by wygrać. Skubię wargi w zamyśleniu, drętwieję gdy przemyka mi przez głowę wizja, podczas której obydwie zostają wybrane. Wzdrygam się na to, zatrzymuję się, by rozprostować kark. Drapię się po szyi patrząc w górę. Dziś nieprzyjemny dzień, przytłacza mnie, wilgotne powietrze osiada mi na ciele. Las jest dzisiaj niespokojny, to odczucie dławi mnie gdzieś w piersi.
- Het? - pyta z tyłu Carmen. - Wszystko w porządku?
- Nie, musimy stąd iść. Szybko.
- Dlaczego?
Odpowiedź sama nadchodzi, w błyskawicznym tempie. Obrywam czymś po głowie, siła uderzenia zwala mnie z nóg. Opadam na kolana, czyjeś silne ramiona wykręcają mi boleśnie ręce do tyłu.
- Uciekaj! - krzyczę, nim wielka łapa zakrywa mi usta.
- Nie... He... - nie mogę pozwolić by wypowiedziała moje imię. Gryzę w palce napastnika. Puszcza mnie z sykiem.
- UCIEKAJ - wrzeszczę jak najgłośniej. Carmen puszcza się sprintem w zarośla. Zza krzaków wyłania się kolejny Strażnik Pokoju. Poprzedni chwyta mnie za szyję i dusi, a drugi wyciąga zza pasa pistolet, przykłada mi do czoła jego lufę. Podnoszę spojrzenie i wpatruję się w oczy strażnika. Błyszczą złotem, jak oczy Chick'a. To on. Widzę jego szyderczy uśmiech, pojawiający się na twarzy, gdy mnie rozpoznaje.
- No, no, no... - szepcze, chowając broń. Przykuca przy mnie. Szarpię się, jednak ten drugi za mną kopie mnie kolanem w kręgosłup, tłumiony jęk wydobywa się z mojego gardła.
- Gdzie ona jest? - Chick stawia sprawę jasno.
- Nie ma jej przy mnie - warczę.
- Kłamiesz! - syczy i daje mi z pięści w twarz. Marszcząc brwi wypowiadam:
- Nie jesteś jej warty.
Coś uruchamia się w przeciwniku. Podnosi się i spogląda na mnie z okrutnym błyskiem w oku.
- Ale ty jesteś, a skoro już taki z ciebie wybraniec, to dam ci wybrać sobie koniec, co ty na to? Może powoli poderżnę ci gardło, hm?
Nie odpowiadam, wiem, że nie żartuje. Chick kopie mnie w żebra.
- Odpowiedź tchórzu. Mów gdzie jest.
- Lepiej mnie zabij.
Cierpliwość się mu skończyła, wyciąga z kieszeni długi, solidny nóż i chucha na klingę, przykłada ją powoli do mojej szyi. Wraz z głębokim wdechem przypominam sobie po raz ostatni noc spędzoną z Carmen. Uśmiecham się blado, po czym zamykam oczy i odchylam głowę do tyłu. No trudno.

I czas znów przyspiesza, jak na początku. Chick gwałtownie łapie się za ramię z sykiem. Jest w nim zatopiony głęboko nóż. Korzystam z okazji, sięgam do skórzanej kurtki wcześniej schowane do niej ostrze. Wbijam je zdumionemu strażnikowi do brzucha. Zgina się w pół z jękiem, krew zrasza jego biały skafander. Wtedy słyszę świst i kolejny pocisk uderza go w głowę. Przewraca się na mnie. Martwe ciało gniecie mnie, Chick'a już tu nie ma. Jest za to Carmen. Dyszy przerażona i podbiega do mnie. Szarpie umarłego i przewraca go na brzuch z boku.
- Het, Heatron - mówi szybko, z lekką paniką w głosie. Układa moją głowę na swoich kolanach. - Nic ci nie jest? Proszę, powiedz, że nic ci nie jest, błagam - dotyka mojego policzka gładką dłonią.
Luzuję wszystkie mięśnie, uciekam oczami w głąb czaszki, zsuwam się z nóg dziewczyny. Odpowiada na to trwożnym krzykiem. Kocham ją za ten krzyk jeszcze bardziej. Dotyka moich ust swoimi, głaszcze mnie po ciele, tam, gdzie koszulę zabrudziła krew martwego Strażnika Pokoju. Czuję, gdy skupia swój wzrok na mojej twarzy. Otwieram oczy, uśmiecham się kącikami ust i unoszę brwi.
- Jak mogłeś! Ty! Ty...! Myślałam, że nie żyjesz - pół śmieje się, pół szlocha. Ta dziewczyna strasznie dużo płacze, choć o dziwo, wcale mi to nie przeszkadza. W jej płaczu jest tyle emocji, prawdziwych, że dziwię się, że jeden człowiek potrafi tyle czuć.
- No popatrz, a jednak - mówię cicho. Podnoszę się na rękach i wstaję. Rozglądam się uważnie po miejscu. Patrzę z odrazą na martwe ciało strażnika.
- Czy… Ja… Go? - pyta słabo Carmen. W milczeniu kiwam głową. Dziewczyna wpatruje się w nóż wbity głęboko w jego głowę, tam, gdzie nie było ochrony hełmu, po czym zatyka usta ręką i  wymiotuje. Zaciskam usta w kreskę i nie patrzę na nią, na pewno nie chciałaby bym na nią teraz patrzył. Nabieram głębokiego oddechu i namyślam się, co zrobić ze zwłokami. Postanawiam wykopać dół i go tam zagrzebać gdzieś w lesie. Carmen powoli się uspakaja, wpatrując się tępo w liść. Podchodzę do niej i klękam, obejmuję ją ramieniem.
- Nie chciałaś go zabić, zrobiłaś to odruchowo, by mnie chronić - szepczę, zaciskając palce na jej ramieniu.  - Prawda?
- Nnnie wiem…
- To prawda Carmen, to prawda - mówię - nie zrobiłaś tego specjalnie. Nie zrobiłaś tego specjalnie. - Powtarzam to kilka razy, by do niej dotarło. Po chwili wstaje.
- Nie zostawimy go tak. - Przytakuję, przemykamy niespostrzeżeni do domu, zabieram łopatę i wracamy tyłem. Oby nikt nas nie zobaczył. Kopiemy głęboki dół, do którego wkładamy poległego. Zasypujemy go ziemią. Carmen upiera się, by zasadzić w tym miejscu jakiś krzew. Chce to zrobić sama. Oglądam z boku, jak targa sadzonkę z rozłożystego krzaka i ugniata go ostrożnie na mogile. Przysypujemy widoczne ślady ściółką, grób staje się niczym innym, jak tylko kawałkiem lasu. Zastanawiam się, jak powiedzieć dziewczynie o tym, że to właśnie Chick był drugim, atakującym nas strażnikiem. Wzdycham głęboko, wchodzimy do domu piwnicą. Wyrzucam do pieca ogrzewającego dom brudne od krwi ubranie, nie chcę, by cokolwiek pozostało po tym incydencie. Patrzę jak koszula zwęgla się, lizana ogniem. Po chwili czuję na sobie dotyk Carmen. Obejmuje mnie od tyłu, przytula głowę do moich pleców. Dotyka mojej klatki piersiowej, lekko naciska, idealnie w to miejsce, gdzie ugodził mnie cios Chicka.
- To tutaj - szepcze, lekko masując siniaka. Potem dotyka mojego podbitego oka, gdy się do niej odwracam - i tutaj. - Całuje mnie tam czule. Przygryzam lekko dolną wargę i przykładam czoło do czoła Carmen. Przypomina mi się, że jutro Dożynki. Właściwie, to moje ostatnie, nie ma się chyba czego bać... Nawet jeśli, to chyba ktoś zgłosi się na ochotnika. Tak samo za Faith, i jak mam nadzieje - za Carmen. Siedemdziesiąte Czwarte Głodowe Igrzyska będą dla mnie trudniejsze niż zwykle.
- Kiedyś wszystko się ułoży - mówię z przekonaniem - zobaczysz.
Dziewczyna się uśmiecha.
- Ja to wiem, Heatron.
Biorę ją za rękę i prowadzę po ciemnych schodach, otwieram lekko drzwi. Dom jest pusty.
- Nie martwisz się o Faith? - pyta Carm, gdy robię nam herbatę w kuchni.
- Martwię się, ale nie w taki sposób - mruczę nie odwracając się - wiesz, ona nauczyła się samodzielności, wie, jak nie wpakować się w kłopoty, ech... - Szczerze mówiąc, trudno mówić mi o niej w ten sposób. Muszę przyznać, że nieco zazdroszczę jej tej umiejętności unikania problematycznych miejsc, czego nie można powiedzieć o mnie. - Pewnie jest u Nivy, tej jej przyjaciółki - zmieniam temat - nie wracasz na noc do dystryktu, nie?
- Mogę wrócić, jeśli chcesz - stuka długimi paznokciami o blat.
- Nie, nie, spokojnie. Odprowadzę cię rano - uśmiecham się łagodnie i stawiam przed nią szklankę. Pijemy napój w milczeniu, bawię się łyżeczką. - Yhm... Wiesz, ten strażnik, który uciekł, może nam sprawić problemy... - Mamroczę. - Bo, no...
- Chick nie sprawi nam problemów - dziewczyna bawi się lokiem, skąd do cholery wie, kim był? - Jest dupkiem i szaleńcem, ale mnie kocha - ze świstem wciągam powietrze na jej słowa.
- Szukał cię, co by robił innego w Jedynce strażnik z Dwójki?
- Het, pamiętasz? Kiedyś mówiłeś, że masz do załatwienia coś w moim dystrykcie. Czy ludzie tam cię znają?
Biorę jej ciepłą dłoń w moją, ona akurat jest zimna.
- Ja... Ja nie mogę powiedzieć - spuszczam wzrok - proszę, nie bierz mi tego za złe... Nie mogę.
Carmen unosi jedną brew. Dopijam herbatę i podnoszę się, wkładam naczynia do zlewu.
- Dam ci jakieś ubranie - mamroczę, mam wrażenie, że Carmen jest nieco zirytowana, za to, że jej nie powiedziałem.
- Masz zamiar grzebać w szafie Faith? - dziwi się, jej głos na szczęście brzmi lekko, tak jak zwykle.
- Nie, dam ci coś starego mojej mamy.
Mamy w domu pokój, który był kiedyś drugą sypialnią, dla gości, ale teraz służy za zwykłe gratowisko. Przegrzebuję zakurzone pudła, posklejane taśmą, po chwili znajduję duży karton. Rozpakowujemy go, gdy Carmen przegląda ubrania ja biorę szybki prysznic i idę do mojego pokoju, ubieram nieco sprane spodnie od dresu i zerkam do gratowiska, Carmen wzięła sobie stamtąd ładny, perłowy sweter i coś w rodzaju getrów. Śmieję się, gdy wstaje, na twarzy osiadła jej warstwa kurzu. Ścieram go jej z policzka i całuję w niego. Carm chichocze i idzie do łazienki. Wracam do mojej sypialni i kładę się na łóżku. Czekanie męczy mnie po kilku minutach, przymykam oczy. Zasypiam.

Serce tłucze mi się boleśnie w piersi, widzę Faith stojącą po mojej lewej i Carmen po prawej. Ciężki deszcz moczy mi ubranie. Słyszę głośny dźwięk, jak gong. Nie wiem co się dzieje, odwracam się, Carmen i Faith już nie ma. Patrzę w dół, to platforma. Jestem na igrzyskach. Z przodu błyszczy róg obfitości, biegnę do niego, zapadam się głęboko w ziemię, błoto oblepia mi buty, ciężko mi się poruszać. Czuję świst strzały obok mojego ramienia, odskakuję gwałtownie. Trybuci biegną w moją stronę z bronią. Nagle wszystko się zmienia.
Teraz widzę tylko siostrę i ukochaną. Faith trzymana jest przez barczystego mężczyznę, rozpoznaje w nim zabitego strażnika, przesuwam wzrok na Carmen, ona ma nóż pod gardłem, trzymany przez Chick'a.
- Wybieraj! Która?! - mówi jeden z nich.
- Weź Carmen, Het! - woła Faith.
- Nie! Twoja siostra jest ważniejsza! - krzyczy Carmen.
Patrzę na nie obydwie, wtedy ten nieżyjący robi jeden szybki ruch. Faith upada we krwi na ziemię, martwa. Wrzeszczę, człowiek podchodzi  do mnie i syczy, że jestem tchórzem. Uderza mnie w krtań, tracę głos, przewracam się. Chick rzuca Carmen o drzewo i podchodzi do mnie, kopie mnie mocno z wściekłością wymalowaną na twarzy.

- Het! Het - szept. Taki spokojny. Ciepła ręka ociera mi pot z czoła. Twarz patrzy mi w oczy. - To ja, Carmen, już dobrze.
Odzyskuję ostrość wzroku, otrząsam się i podnoszę, siadam, opieram się o ścianę.
- Strasznie krzyczałeś, wystraszyłam się i przyszłam tutaj. Coś ci się śniło, prawda?
Przełykam ślinę i kiwam twierdząco głową. Ręce mi drżą, zaciskam je na pościeli, czuję się głupio, darłem się jak opętany podczas snu. Ten człowiek ze snu miał rację, jestem zwykłym tchórzem. Odwracam głowę od dziewczyny, jeśli rumieniec wszedł mi na policzki, mam nadzieje, że nie widać go w ciemności. Carmen patrzy na mnie uważnie, boję się jej spojrzenia. Jak dziecko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz