Mój oddech jest nierówny, sapię ciężko, lecz coś świta mi w głowie.
Słyszę ciche klęcie Heatrona, po czym w ostatniej chwili udaje mi się go
przycisnąć do ziemi. Zaczynam wpatrywać się w skafander jednego ze
strażników, drugi gdzieś odchodzi i macha na pożegnanie pierwszemu.
Nadal słychać powarkiwanie wilków, ale wiem, że przemieszczają się po
lesie wyjątkowo szybko i zaraz bór umilknie. W jednej chwili podnoszę
się gleby, tak sprawnie, aby Heatron nie mógł mnie złapać. Posyłam mu
wymowne spojrzenie.
- Chico? - mówię speszona.
- Carmen? - odwraca się natychmiastowo na mój głos.
- Och, już myślałam, że po nas. Strasznie się wystraszyłam. - tulę się do chłopaka, obejmuję go bardzo mocno.
- Zaraz... Nas? - pyta
Odwracam się wskazując brodą na Heatrona. Stoi oparty o pień drzewa i nas obserwuje. Chico przesuwa po nas wzrokiem. Najpierw długo wpatruje się w Heat'a, później zajmuje się mną. Niedługo potem zdejmuje hełm strażnika pokoju. Jego złote oczy są fascynujące, takie idealne...
- To nietutejszy. Czemu się z nim zadajesz? - pyta trochę za głośno.
- Ej, wypraszam sobie! Żeby mówić o mnie w taki sposób! - mój towarzysz polowań wstaje, podchodzi gwałtownie do nas. Dławię w sobie wrzask, Chico obrywa pięścią prosto w krtań. Spluwa krwią na mech.
- Właśnie zdobyłeś moje uznanie. - prostuje się.
Heatron jest wyraźnie zdumiony jego słowami. Przed chwilą przywalił mu z całej siły, a teraz jest za to chwalony? W Jedynce pewnie by go skarcili.
Albo zabili.
Nie wiem, nie mieszkam tam, ale po jego minie wnioskuję, że mogłoby tak być.
- No więc...? - zaczynam nieśmiało. - My, czyli ja z Heatronem już pójdziemy. Mamy indyki i coś musimy z nimi zrobić. Albo poczekaj na nas, to pójdziemy razem.
- Przecież ja nie jestem stąd. - wtrąca się Het złośliwie mierząc Chick'a wzrokiem.
Na śmierć zapomniałam.
- O Boże, no tak. - uderzam się dłonią w czoło. - Chick, zaczekaj tu chwilę, pójdziemy po torby i ja zaraz wrócę. - uśmiecham się miło.
Ruszamy w stronę łupów, kiedy sięgamy po torby muskamy się przypadkowo palcami. Serce zaczyna mi kołatać. Przyciskam do piersi torbę. Wpatrujemy się w siebie chwilę, aż w końcu Heatron mówi:
- Do zobaczenia. - na te słowa spuszczam lekko głowę.
On ją delikatnie unosi szorstkimi, nieco stwardniałymi opuszkami palców. Chyba się zarumieniłam, czuję jak moja krew staje się wrzącym wulkanem.
- Do zobaczenia. - odpowiadam cicho.
Wracam do Chica, po drodze oglądam się za Heatronem i widzę jak świetnie radzi sobie z przedostaniem się na drugą stronę przez płot. Wzdycham ciężko.
- To idziemy. - mówię.
Torba jest ciężka, ale jakoś daję radę dodźwigać ją do domu. Pod drzwiami żegnamy się szybko, właściwie tylko krótkie "pa" i znikamy sobie z oczu.
Wpadam zmordowana do kuchni, rzucam indyka na stół. Zostawiam go mamie, ona wie jak się nim zająć. Wracam do sieni, przeglądam sobie zdjęcia za czasów mojej młodości. Czasami lubię wrócić pamięcią do tamtych dni. Z brudną torbą pod pachą idę do mojego pokoju, po drodze spotykam tatę, więc pytam:
- Ej, kto przewiesił obraz w salonie?
- Ja, a co? - dziwi się.
- No bo tamten był lepszy, a ten co teraz wisi... On... - zatrzymuję się na chwilę. - Jest paskudny. - wyduszam z siebie.
- Skoro ci się nie podoba, to go zmień. - wzrusza ramionami, po czym daje mi mokrego buziaka w policzek i idzie robić swoje.
Jeżeli naprawdę mogę powiesić tam obraz, który będę chciała, to dziś pójdę do sklepu i coś wybiorę. Nie jest jeszcze późno, bo około trzynastej. Torbę zostawiam na komodzie, a sama padam na łóżko. Na widok poroża wzbiera się we mnie duma. Idealnie je wyszlifowałam.
Godzinę później udaję się do pobliskiego sklepu z różnymi śmieciami, których nikt już nie chciał. Czasami zdarza mi się tam
kupować na prawdę fajne rzeczy. Może i tym razem znajdę tam coś wartego uwagi? Otwieram drzwi, jak zwykle słyszę uderzający w ucho dźwięk dzwonka.
- Och, kogo ja widzę! Carmen, witaj. - zza lady wita mnie tłusta kobieta o imieniu Raphiel. Jest dość sympatyczna i to chyba jedyna dorosła (nie licząc moich rodziców), która mnie lubi.
- Witaj. - uśmiecham się. - Masz może jakieś obrazy?
- Oczywiście. - Tam gdzieś powinny być. - wskazuje palcem w lewy, odległy kąt sklepu.
Już na pierwszy rzut oka widzę, że nic się nie sprzedało, i że wyjdę z pustymi rękoma. Kiedy nagle w oczy rzuca mi się prawdziwe arcydzieło. Bez namysłu rzucam się w stronę obrazu, chwytam go i idę chwiejnym kokiem do kasy.
- Kupuję! - jeszcze raz się uśmiecham.
- Nie sądziłam, że ktoś to zechce. - patrzy na mnie dziwacznie, z nieco przechyloną głową. - Weź to, i tak mi zalegało, więc nie będę się martwić.
- To bardzo miłe, dziękuję!
- Chico? - mówię speszona.
- Carmen? - odwraca się natychmiastowo na mój głos.
- Och, już myślałam, że po nas. Strasznie się wystraszyłam. - tulę się do chłopaka, obejmuję go bardzo mocno.
- Zaraz... Nas? - pyta
Odwracam się wskazując brodą na Heatrona. Stoi oparty o pień drzewa i nas obserwuje. Chico przesuwa po nas wzrokiem. Najpierw długo wpatruje się w Heat'a, później zajmuje się mną. Niedługo potem zdejmuje hełm strażnika pokoju. Jego złote oczy są fascynujące, takie idealne...
- To nietutejszy. Czemu się z nim zadajesz? - pyta trochę za głośno.
- Ej, wypraszam sobie! Żeby mówić o mnie w taki sposób! - mój towarzysz polowań wstaje, podchodzi gwałtownie do nas. Dławię w sobie wrzask, Chico obrywa pięścią prosto w krtań. Spluwa krwią na mech.
- Właśnie zdobyłeś moje uznanie. - prostuje się.
Heatron jest wyraźnie zdumiony jego słowami. Przed chwilą przywalił mu z całej siły, a teraz jest za to chwalony? W Jedynce pewnie by go skarcili.
Albo zabili.
Nie wiem, nie mieszkam tam, ale po jego minie wnioskuję, że mogłoby tak być.
- No więc...? - zaczynam nieśmiało. - My, czyli ja z Heatronem już pójdziemy. Mamy indyki i coś musimy z nimi zrobić. Albo poczekaj na nas, to pójdziemy razem.
- Przecież ja nie jestem stąd. - wtrąca się Het złośliwie mierząc Chick'a wzrokiem.
Na śmierć zapomniałam.
- O Boże, no tak. - uderzam się dłonią w czoło. - Chick, zaczekaj tu chwilę, pójdziemy po torby i ja zaraz wrócę. - uśmiecham się miło.
Ruszamy w stronę łupów, kiedy sięgamy po torby muskamy się przypadkowo palcami. Serce zaczyna mi kołatać. Przyciskam do piersi torbę. Wpatrujemy się w siebie chwilę, aż w końcu Heatron mówi:
- Do zobaczenia. - na te słowa spuszczam lekko głowę.
On ją delikatnie unosi szorstkimi, nieco stwardniałymi opuszkami palców. Chyba się zarumieniłam, czuję jak moja krew staje się wrzącym wulkanem.
- Do zobaczenia. - odpowiadam cicho.
Wracam do Chica, po drodze oglądam się za Heatronem i widzę jak świetnie radzi sobie z przedostaniem się na drugą stronę przez płot. Wzdycham ciężko.
- To idziemy. - mówię.
Torba jest ciężka, ale jakoś daję radę dodźwigać ją do domu. Pod drzwiami żegnamy się szybko, właściwie tylko krótkie "pa" i znikamy sobie z oczu.
Wpadam zmordowana do kuchni, rzucam indyka na stół. Zostawiam go mamie, ona wie jak się nim zająć. Wracam do sieni, przeglądam sobie zdjęcia za czasów mojej młodości. Czasami lubię wrócić pamięcią do tamtych dni. Z brudną torbą pod pachą idę do mojego pokoju, po drodze spotykam tatę, więc pytam:
- Ej, kto przewiesił obraz w salonie?
- Ja, a co? - dziwi się.
- No bo tamten był lepszy, a ten co teraz wisi... On... - zatrzymuję się na chwilę. - Jest paskudny. - wyduszam z siebie.
- Skoro ci się nie podoba, to go zmień. - wzrusza ramionami, po czym daje mi mokrego buziaka w policzek i idzie robić swoje.
Jeżeli naprawdę mogę powiesić tam obraz, który będę chciała, to dziś pójdę do sklepu i coś wybiorę. Nie jest jeszcze późno, bo około trzynastej. Torbę zostawiam na komodzie, a sama padam na łóżko. Na widok poroża wzbiera się we mnie duma. Idealnie je wyszlifowałam.
Godzinę później udaję się do pobliskiego sklepu z różnymi śmieciami, których nikt już nie chciał. Czasami zdarza mi się tam
kupować na prawdę fajne rzeczy. Może i tym razem znajdę tam coś wartego uwagi? Otwieram drzwi, jak zwykle słyszę uderzający w ucho dźwięk dzwonka.
- Och, kogo ja widzę! Carmen, witaj. - zza lady wita mnie tłusta kobieta o imieniu Raphiel. Jest dość sympatyczna i to chyba jedyna dorosła (nie licząc moich rodziców), która mnie lubi.
- Witaj. - uśmiecham się. - Masz może jakieś obrazy?
- Oczywiście. - Tam gdzieś powinny być. - wskazuje palcem w lewy, odległy kąt sklepu.
Już na pierwszy rzut oka widzę, że nic się nie sprzedało, i że wyjdę z pustymi rękoma. Kiedy nagle w oczy rzuca mi się prawdziwe arcydzieło. Bez namysłu rzucam się w stronę obrazu, chwytam go i idę chwiejnym kokiem do kasy.
- Kupuję! - jeszcze raz się uśmiecham.
- Nie sądziłam, że ktoś to zechce. - patrzy na mnie dziwacznie, z nieco przechyloną głową. - Weź to, i tak mi zalegało, więc nie będę się martwić.
- To bardzo miłe, dziękuję!
Zdejmuję szkaradny obraz, tudzież zakładam nowy skarb. Bynajmniej tamten nie pasował do wystroju salonu. Jakieś obleśne żółte kwiatki. W pewnej chwili mój zachwyt ustępuje przerażeniu. Ktoś puka do drzwi. Znowu jestem sama, bo tata gdzieś poszedł, a mama udała się do ciotki, w końcu blisko od niej do lekarza. Kiedy otwieram drzwi do domu wpada Chico, nic nie mówiąc przyciska mnie do siebie i zaczyna namiętnie całować. Czuję jak jego palce wplątują się w moje gęste włosy. Nagle przestaje, oddycha szybko. Co się właśnie stało?! Uderzam go w policzek. Śmiech. Gdy się odwracam widzę Heatrona z dłońmi w kieszeniach spodni, nadal rechoczącego.
Mam nadzieję, że jest zazdrosny.
Heatron?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz