Śmieję się, ale pod maską rozbawionego do łez ukrywam złość. Jak taki mały dupek ma szanse U NIEJ? Co sobą reprezentował? Faith określiła by go mianem "ciepłych kluch". Raczej Carmen nie poleci na pantoflarza. Chick nie był jakiś brzydki, ale co tu wiele mówić... Dziewczynie takiej jak ona potrzebny jest facet z jajami. I tyle. Mrużę oczy i piorunuję strażnika wzrokiem. Wyciągam rękę z kieszeni i odgarniam włosy do tyłu. Rzucam Carmen przeciągłe spojrzenie po czym oddalam się od nich. Wchodzę do niewielkiego, kolorowego sklepu ze słodyczami. Mieszkańcy Dwójki są nieźli w wyrabianiu słodyczy, zwłaszcza jednych zwanych żelkami. Ja to nazywam mordolepy, no ale cóż. Moją uwagę przykuwa zmiana sprzedawcy, gdzie jest Tnabis? Zamiast niej za ladą stoi mężczyzna z brodą. Marszczę zdezorientowany brwi. Widząc moje zakłopotanie kasjer tłumaczy, że Tnabis wzięła chorobowe. Przytakuję, kupuję trochę cukierków i wracam co siebie. Właściwie powinienem odwiedzić jeszcze Rayę, jednak Chick i Carm tak mnie roztroili, że zupełnie odeszła mi ochota na wszystko. Gdy przechodzę obok domu dziewczyny wolę sobie nie wyobrażać co robią. Zatrzymuję się, ale gdy widzę że firanka drgnęła gwałtownie natychmiast ruszam do domu. Odsuwam od siebie wszystkie głupie myśli i w ciągu pół godziny pokonuję drogę do domu. Rzucam zakupy na półkę w ganku, słyszę gdakanie siostry i jej przyjaciółeczki. Kwoki. Zostawiam kurtkę i wychodzę. Ciepłe, kwietniowe słoneczko grzeje, na niebie unoszą się delikatne chmurki. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie mam zamiaru iść na trening bo przy dzisiejszym obrocie spraw mógłbym zrobić komuś krzywdę. Nawet nie wiem kiedy zszedłem na inną drogę, jest wybrukowana, stara, porośnięta mchem. Mijam nic nie znaczące dla mnie posągi. Docieram do dwóch, właściwie jednego, są tak blisko siebie. Dotykam szarej, gładkiej płyty. Odczytuję starty, złotawy napis wykuty w kamieniu.
Theonie i Malcolm Grathe
Zaciskam zęby na wardze, czuję w ustach nieprzyjemny smak krwi. Siadam naprzeciw grobu rodziców. Wbijam wzrok w szare, wypłowiałe zdjęcie ojca. W głowie szumi mi pustka. Nie przychodzę tu często. Nie pamiętam jak zmarła mama. Pamiętam tatę, stojącego przy oknie. Z oczu spływały mu łzy. Miałem 3 lata. Podszedłem do niego i objąłem jego barczyste ciało. Podniósł mnie i przytulił, mocno. Spytałem czemu jest smutny. Odpowiedział, że dlatego, że nie może znaleźć mamy. Odparłem mu, żeby się nie martwił, bo skoro on nie znalazł, to może mi się uda. Uśmiechnął się wtedy, po czym wziął mnie za rękę i poszliśmy do cioci. Tam zobaczyłem ją po raz pierwszy. Moją siostrę. Była malutka, z ciemnymi oczami i blond włosami wijącymi się na wszystkie strony. Gdy miałem 11 lat poznałem prawdę. Theonie zmarła przy porodzie. Faith dowiedziała się dużo później. Kilka miesięcy po tym ojca potrącił samochód. Zostaliśmy sami... Ponownie trafiliśmy do ciotki. Gdy skończyłem 16 lat wróciliśmy do domu po ojcu.
Słońce chyli się ku zachodowi, a ja wcale nie mam ochoty wracać. Patrzę jak ostatnie promienie znikają i nastaje ciemność.
- Heatron? - słyszę. Odwracam głowę. - Wiedziałam, że cię tu znajdę.
Klęka obok mnie i dotyka mojej opartej o ziemię dłoni. Ściskam ją lekko.
- Jeśli chcesz, mogę zostawić cię samego - proponuje ostrożnie.
Kręcę w odpowiedzi głową. Dziewczyna przysiada się wygodniej i przytula do mojego ramienia. Obejmuję ją i czuwamy w ciszy. Mam ciągłe wrażenie, że ktoś jest obok, komuś jestem potrzebny bądź ktoś ma mi coś do powiedzenia. Albo ktoś mnie szuka.
- Od dawna tu siedzisz? - szepcze swoim miękkim jak aksamit głosem.
- Nie. - Odpowiadam równie cicho. Głaszczę ją delikatnie po policzku. Cieszę się że po prostu jest.
Przyciąga moją twarz do swojej i patrzy mi głęboko w oczy. Muskam ją lekko wargami i odgarniam z czoła kosmyk jasnych włosów.
- Chyba cię kocham - mówi cicho.
- Ja ciebie chyba też, Mabs. - Mruczę.
A jak leci u ciebie, Carmen? :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz