25 sierpnia 2015

Od Ketiah

Przemierzam rów od mniej więcej godziny, może dwóch. Łatwo stracić tu poczucie czasu, poza tym nie przejmuję się tym aż tak bardzo. Jest wcześnie rano. Powietrze jest rześkie, bardzo przyjemne. Nade mną spowija się delikatna mgiełka, ledwo widoczna. Rosa osiada na ciemno brązowej ścianie ziemi, którą gładzę opuszkami palców. Nareszcie czuję, że mogę odpocząć od tego całego zamieszania i zgiełku ludzi, którzy chcą mnie zamordować. Nie wiem co jest gorsze - fakt, że została ujawniona moja prawdziwa tożsamość i moja rodzina może mieć przez to poważne kłopoty, czy to, że w każdej chwili inni mogą się zorientować zafałszowanej śmierci. Kiedy odbywała się parada trybutów, widziałam łudząco podobną do mnie dziewczynę. Jedyne co nas różniło, to usta - jej były pełne, duże, a moje są cienkie i wiecznie smutne. Być może nas pomylono.
Albo ktoś spiskuje.
 Cały czas bytuję na arenie bez żadnego pomysłu na przeżycie, nie mam ani jednego planu. Zatrzymuję się i szukam w plecaku notesu i czegoś do pisania, lecz znajduję tylko linę, nóż i latarkę bez baterii. Biorę więc nóż i zapisuję sobie jedne z lepszych przemyśleń w wilgotnej ziemi. W końcu wpadam na; może nie najlepszy, ale dobry pomysł i myślę sobie: "cholera, czemu wcześniej na to nie wpadłam?". Korytarz jest na tyle wąski, że nie mogę wyprostować rąk, ale nie jest też na tyle ciasny, żebym ledwo się przez niego przeciskała. Jestem gotowa żeby wdrożyć plan w życie. To odpowiedni moment na test moich umiejętności.
 Nasłuchuję przez dość długą chwilę ludzkich odgłosów i na szczęście niczego nie słychać. Doszłam do takiego fragmentu korytarza, który bardzo mnie nie przewyższa i jestem w stanie się po nim wspiąć. No oko jest wyższy ode mnie o 3/4 metra. Niestety nic, co znajduje się w moim ekwipunku mi teraz nie pomoże, ale i tak czuję, że dam sobie radę. Zapieram się jedną ręką i nogą o obydwie ściany, a potem szybko dokładam drugą nogę i rękę. Przesuwam do góry przeciwległe kończyny i czuję jak prę do przodu - na reszcie jakiś postęp. Jestem z siebie dumna. Wyglądam durnie, jak ogromny pająk, który dopiero uczy się chodzić, albo któremu ktoś powyrywał kończyny. Śmieję się pod nosem. To szczęście wymieszane z niepewnością.
Mam się czego obawiać. Zastygam na chwilę, aby wziąć głęboki wdech i na nim zacząć kolejny etap przetrwania. Wypuszczam powietrze dopiero po wydostaniu się z rowu, przez co o mało się nie duszę. Słabo mi idzie, ale daję radę. Strzącham z siebie ziemię i błoto przylegającego do kurtki, spodni i butów. Z włosów wytrzepuję różnorakie świństwa. Po tylu godzinach spędzonych w rowie, nie mogę przestać napawać się pięknem otaczającej mnie zieleni. Przyjemny ciepły wiatr smuga moimi włosami i ubraniami, drzewa cicho szumią, a gdzieś w oddali słyszę wesołe świergolenie ptaków. Mrużę oczy. Daję się pochłonąć chwili i gorącym promieniom słońca. Czuję jak się wyciszam i uspokajam. Udaje mi się wyłapać nawet stukot dzięcioła dobiegający gdzieś z głębi lasu. Otwieram powoli ślepia, po czym ruszam całkiem żwawym krokiem wzdłuż mojego byłego "ziemnego" więzienia. Wędrówka po trawie nie jest tak męcząca jak ta pośród ciemnych, zimnych ścian z błota. Zdecydowanie tu, gdzie widać wszystko dookoła, jest o wiele lepsze. Idąc tą drogą napotykam się na wiele zwierząt, lecz na ani jednego człowieka. Wiem, że to dobrze, ale z drugiej strony bardzo mnie to zastanawia. Drepcząc dalej, zastanawiam się co zrobię kiedy znajdę już wodę. Czy lepiej udać się do lasu? Może nadal trzymać się z boku? A gdyby tak odnaleźć Katniss i Peetę? Sojusz to również dobry pomysł. I w końcu po tak długim zastanawianiu się przypominam sobie o Chicku. No tak, przecież to z nim mam sojusz, tylko gdzie on jest? W tym samym momencie wpadam po pas do średniej wielkości oczka wodnego. Spanikowana wydostaję się z wody i wyciskam ją z ubrań. Zagarniam trochę na rękę i próbuję. Na szczęście słodka. Co za ulga. Siadam po turecku przy zbiorniku i ponownie obmyślam plan, chociaż wiem, że już nic lepszego od "pająka" nie przyjdzie mi do głowy. Sprawdzam jak wygląda moje położenie, teren jest zakryty różnymi krzakami oraz wysokimi iglakami. Może nikogo tu nie przywieje. I oczywiście w tym momencie moje beztroskie życie na arenie się kończy.
Słyszę za sobą szeptanie. Podrywam się z trawy, jestem tak zdenerwowana, że obraz przede mną na moment się rozmywa. Szybko kieruję się do wysokiej trawy i tam się chowam. Dokładnie w tym samym momencie zza krzewów wychodzi jakiś nieznany mi osobnik. Wygląda na bezbronnego, do tego jest cały poorany i zakrwawiony. Przeszywa mnie mrożący krew w żyłach dreszcz. To co spotkało tego chłopaka, to coś gorszego niż człowiek. Przemawia do siebie drżącym głosem, cały się trzęsie. Dopiero teraz zauważam, że nie ma prawej dłoni. Będzie lepiej dla nas obu, jeśli skrócę mu cierpienie. Wyjmuję nóż z torby. Dam radę. Skradam się najciszej jak potrafię. Nastolatek wpatruje się w swoje odbicie i zaczyna żałośnie płakać. To dobry moment, aby go zabić. Zachodzę go od tyłu. Kiedy jestem tuż za nim, łapię jego gęste ciemne włosy, odchylam za nie głowę do tyłu i szybkim ruchem podcinam tchawice. Słyszę huk gongu kiedy patrzę jak dzieciak upada na twarz. Ziemia dookoła zalewa się bordową krwią. Przeszukuję wszystkie kieszenie zabitego. Znajduję kompas, maść, kilka plastrów, a także bransoletkę splecioną z różnych kwiatów. Jest bardzo ładna, widać, że ktoś się starał. Zabieram wszystko ze sobą i wkładam do torby. Obmywam się starannie w wodzie i obserwuję jak krew zanika w czystej cieczy. Nie oglądając się za siebie wyruszam w dalszą wędrówkę. Mam nadzieję, że dostanę jakąś wskazówkę od Heatrona... Właśnie... Heatrona...