Kiedy patrzę na Ernesta to zastanawiam się, dlaczego tak bardzo chce pomóc Carmen. Za każdym razem, nie mogę jednak nic wymyślić.
Gdy kładę się wieczorem do łóżka to zastanawiam się jakby to było, gdybyśmy się nie poznali. Moje życie byłoby spokojne, nie musiałbym się bać o siebie, czy Faith. Zawsze znalazł by się ktoś, kto chciałby sprawdzić w igrzyskach swoje siły. Zastanawiam się nad dziewczyną, turniejem. Chickiem. Nic nie może go zabić, musi wygrać te pieprzone igrzyska, inaczej cały przekręt może wyjść na jaw. Dotykam miękkiej pościeli. To już niedługo, niedługo się to skończy. Ona wróci. Znów się spotkamy - powtarzam to w myślach tak długo, aż zasypiam.
Budzi mnie hałas telewizora, armatni wystrzał. Otwieram oczy, obiecałem sobie, że nie będę oglądał tegorocznych igrzysk, ale niektóre obietnice się łamie. Wychodzę z mojej sypialni i idę do salonu, im bliżej jestem, tym wyraźniej słyszę komentatora. Pada imię Peeta. Na ekranie widać załamaną dziewczynę, powtarzającą gorączkowo jego imię. Ma ciemne włosy splecione w warkocz, a po jej policzkach obficie płyną łzy. Gładzi martwego chłopaka po policzku, pociąga nosem. Potem zaczyna się pakować, zabiera ze sobą resztki żywności, plecak, łuk i wychodzi z kryjówki, mimo że jest środek nocy. Pada zbliżenie na jej twarz, teraz już nie widać na nich ani śladu płaczu, jest tylko obojętność, zawziętość. To wyraz twarzy człowieka, który wyłożył wszystko na jedną szale. Zrobi wszystko, aby przeżyć. Właściwie to nawet jeśli wygra i dowie się o Carmen, nie sądzę by puściła parę z gęby, jest z dwunastki, to nie taki typ osoby.
- Dlaczego chłopak umarł? Zabiła go na śnie, bo nie miała wyboru, czy co? - zwracam się do Azz. Siedzi na sofie, twarz ma bez wyrazu, zupełnie jak Katniss. Nagie, długie nogi przycisnęła do piersi, widzę jak drżą jej ramiona. Biorę koc i okrywam ją. Ignoruje mnie do momentu, aż przynoszę z kuchni butelkę wódki. Az przypomina mi teraz bardziej dziewczynę, niż kobietę.
- Jak możesz mówić o tym tak beznamiętnie? - pyta gdy biorę pierwszego łyka. Alkohol parzy mnie w gardło. - Wszyscy jesteście tacy sami, ludzkie życie dla was niewiele znaczy. Kapitol, Jedynka, Dwójka, Czwórka. Zakłamane świnie.
- Jestem zawodowcą, jestem przygotowany na to od zawsze - odpowiadam chłodno.
- Jak możesz mówić o jego śmierci tak, jakby to był film, a on wcale nie umarł, tylko udaje? - ton głosu na taki sam jak na początku, ani śladu smutku, żalu, złości.
- Az...
- Odpowiedz mi.
- Nie wiem.
- Jak można przyzwyczaić się do czyjejś śmierci - szepcze i wyrywa mi butelkę z rąk. Pije z niej przez chwilę, a potem patrzy na mnie. - Przepraszam - wyrzuca z siebie. - Jestem z Dwunastki, uciekłam stamtąd dostawą węgla. Znałam Peetę. Był dobrym chłopakiem. - Wyznaje.
Jestem zaskoczony, podejrzewałem, że Carmen nie jest z Kapitolu, ale nie sądziłem, że może być z tak odległego i pozornie słabego dystryktu.
- Nic się nie stało - odpowiadam. Azz często mówi przykre rzeczy, zdążyłem się przyzwyczaić.
- Dziś się już skończy - szepcze ponuro dziewczyna.
- Kto wygra? - wpatruję się w nią z napięciem.
- Zgaduj kurwa. Została jedna dziewczyna z dwunastki, chłopak z jedenastki i Chick.
- Prawie przesądzone.
- Zgonia ich wszystkich pod rog obfitosci - domysla sie - daj mi sie jeszcze napic.
Ogladamy przebieg wydarzen oprozniajac butelke czystej, a potem wina.
Cholera jasna w Kapitolu wpadne w jakis alkoholizm.
Gdy zmiechy zagryzaja 17 latka z jedenastki my totalnie napruci umieramy ze smiechu, sypiac uwagi przesycone czarnym humorem, kurwa tak czarnym jak ten koles.
- Jestes jebanym rasista - Azz przysuwa sie do mnie.
Na ekranie Chick szarpie sie z Katniss. Dziewczyna zmarnowala caly kolczan na zmiechy. Teraz juz nie ma z nim szans.
- E tam, przesadzasz - mowie patrzac na nia uwaznie.
Kurwa, ale ona jest seksowna. Jej kocie, zielone oczy przeszywaja mnie na wylot. Leze, pod glowa mam oparcie sofy. Nie wiem jak, ale dziewczyna siada na mnie okrakiem. Czuje jej boski tylek na moim kroczu, a jej rece dotykaja mojej piersi. Pochyla sie ku mojej twarzy, odgarniam jej wlosy.
Rzucamy sie na siebie jak zwierzeta, jej dlonie wedruja po moim ciele, paznokcie wbijaja sie w plecy. Caluje namietnie jej pelne wargi, ona lekko mnie w nie gryzie.
- O ty suko - ciche warkniecie wydobywa sie z mojego gardla. Spadamy z kanapy na dywan, teraz to ja jestem nad nia. Szarpie za brzeg jej sweta i sciagam go razem, z rozpietym wczesniej stanikiem. Slysze cichy jek. Lapie za jej idealnego cycka, caluje ja ponownie w szyje, a jej reka powoli wedruje do guzika moich jeansow. Mocuje sie z nim przez chwile, a ja zrzucam z siebie koszulke.
- No dalej - rzuca zaczepnie dziewczyna nim kolejny raz mnie pocaluje.