15 marca 2015

Od Heta

Budzę się i od razu łapie mnie uczucie pustki, jest tak prawie codziennie. Ale oprócz tego, jest jeszcze coś innego, i czuję to dzisiaj, pierwszy raz. Po prostu, chcę coś zrobić, sumienie nie daje mi spokoju i podpowiada: "No dalej, wymyśl coś, przecież dasz radę". Chodzę w te i we wte po domu, w końcu decyduję się na przejrzenie zagraconego pokoju, kto wie, co pozostało tam po wcześniejszych pokoleniach. Nasz dom jest stary, pamięta jeszcze czasy przed Mrocznymi Dniami, cudem nie został podczas nich uszkodzony na tyle, by nadawał się do rozbiórki, także moi przodkowie, którzy przeżyli, zamieszkali go. Został wyremontowany jakieś 10 lat temu, dlatego nie odstaje tak bardzo od nowoczesnych budynków, które go otaczają. Ale nie chodzi mi o samą architekturę mieszkania, tylko głównie o jego zawartość. Rodzina Sabbins-Grathe kilka pokoleń temu zajmowała się w małym stopniu polityką, dlatego pozostało tu wiele wartościowych, pełnych informacji papierów. Przegrzebałem je już wszystkie, ale większość potraktowałem dość  po macoszemu i odrzuciłem do pudeł. Z tego co się orientuję, w niektórych były mapy dystryktów, jakieś nagrania i programy. Siadam po turecku na podłodze i grupuję wszystkie rzeczy na dane kupki.
Dotykam ostrożnie aktu urodzenia mojej mamy. Theonie Daves. Odkładam go na bok i zanurzam się głębiej w zakurzonym pudle. Zgarniam atlas i parę płyt wyglądające mi na geograficzne, wtedy dostrzegam dziwną, nieco podniszczoną książkę. Podnoszę ją i otwieram, kartka przerywa mi się w ręce. Czytam czego dotyczy, są tam wypisani dowódcy kraju oraz dystryków. Przed Snow'em przez 74 lata panowali zaledwie trzej inni prezydenci, opisani pokrótce, z latami na które przypada ich władza.
Elvador Manore (2609 - 2631)
Roderica Vexel (2631 - 2660)
Astor Gerdy (2660 - 2662)
Coriolanus Snow (2662 - ....)
Czyli jednak ta książka nie jest aż tak stara.
Rzucam ją daleko w kąt, patrzę jak odrywa się od niej kawałek okładki i dopiero wtedy wychodzę z pokoju. Siadam z laptopem wygodnie na łóżku i sprawdzam po kolei płyty, jedna z nich pęka nim porządnie ją chwycę, reszta jednak jest sprawna. Zmiany geograficznego położenia państwa oraz działania wojenne niezbyt mnie interesują. Piąta z kolei płyta dotyczy dróg, granic i torów kolejowych. Uśmiecham się do siebie kątem ust i staram się jak najdokładniej zapamiętać trasę pociągów. Teraz zbudował mi się w głowie pomysł. Szukam mojej skórzanej torby, noszonej często do lasu. Wyrzucam z niej niepotrzebne przedmioty, a na ich miejsce wkładam mapę, nóż, kilka owoców i dwie butelki wody, oraz pieniądze. Dużo pieniędzy. Piszę dla Faith karteczkę i rzucam ją na stół. Wrócę. 
Na zewnątrz panuje okropny upał i ciężko mi się idzie w stronę torów, a nawet nie wiem kiedy będą dostawy do Kapitolu. Peron oczywiście zieje pustką, ochroniarz w budzie drzemie ciężko. Zakradam się tam po cichu i szukam rozpiski co do planu jazdy. O równej 18 będzie tu pociąg. 
Zastygam w bezruchu, gdy ochroniarz wykonuje ruch ręką. Robi mi się cieplej, ale on tylko ociera pot z czoła po czym zasypia ponownie. Czuję się jakbym wygrał milion dolarów na loterii. Wymykam się, jest dopiero wcześnie. Cały dzień dłuży mi się niemiłosiernie, ale zanim mam czas załatwiam ostatnie sprawy, najprawdopodobniej wrócę tu dopiero za kilka tygodni. Mam wyrzuty sumienia, że zostawiam Faith samą, ale z drugiej strony jest już prawie dorosła.
Heatron ty dupku - szepcze głos w mojej głowie. Porzuciłeś siostrę dla dziewczyny, która ma jedną na dwadzieścia cztery szanse na przeżycie. Ignoruję ten głos, strzelam na palcach, gdy czaję się w okolicach budki kontrolnej i modlę się, by nikt mnie nie przyuważył. Pociąg nadjeżdża, z tego co przeczytałem, jest to ostatnia dostawa w te dwa tygodnie, więc nie mogę zawalić. Zastanawiam się jak do niego wsiąść, gdy tylu ludzi krząta się wokół. Wiodę za nimi spojrzeniem, decyduję się na obejście maszyny z drugiej strony. Kiedy tam jestem, drzwi się zamykają, klnę pod nosem, gdy zaczyna ruszać. Wtedy dostrzegam przycisk do ręcznego otwarcia drzwi, schód i poręcz. Idealnie. Zaczynam sprintować, bo zanim podjąłem decyzję do skoku, pociąg znacznie przyspieszył. Jeden, dwa, trzy, dziewięć, dziesięć, jedenaście - liczę kroki. Muszę skoczyć. Jeszcze tylko trochę, przekładam noga za nogą i wybijam się. Przez ułamek sekundy znajduję się w powietrzu, po czym łapię za rurę i zaciskam na niej ręce. Lodowaty pęd wiatru wyciska mi łzy z oczu, zagryzam zęby i owijam ramię wokół poręczy, drugą ręką panicznie uderzam w przycisk otwierający drzwi. Pojazd w ciągu 30 sekund rozpędził się niesamowicie, a drzwi się zacinają, wiem, że jeszcze trochę szybciej, to spadnę i się zabiję. Ręce mam tak spocone, że zaczynają mi się ślizgać po metalu, uderzam jeszcze raz głową w przycisk. Wtedy dopiero się otwierają, skrzypiąc. Zmuszam mięśnie, by ostatni raz się wysiliły i przemieszczam ciało w stronę drzwi, mój uścisk na palcach słabnie. Prawie czuję jak spadam na żwir, ale za mój przegub łapie czyjaś silna dłoń i wciąga mnie do środka. Zwalam się ciężko na ścianę, niesiony mocą pociągnięcia, po czym zsuwam się po niej na ziemię. Nim przyjrzę się kto jest moim wybawcą, zaliczam kopnięcie w krocze, i ta sama ręka zaciska mi się na gardle, a do czoła przystawia mi chłodną lufę pistoletu.
W świetle dnia orientuję się, że ma zielone oczy.
I że to kobieta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz