12 lipca 2015

Od Ketiah

 Rozrywa mnie na wpół. Przeszywa do szpiku kości. Sprawia, że cała drżę, a kolana się pode mną uginają. Czuję obezwładniającą niemoc.
 Dźwięk, który wydobywa się z ukrytych głośników areny jest gorszy niż potworny. To co wczoraj zjadłam, ląduje na gruncie jaskini. Moja głowa zdaje się rozsadzać na miliony, ba! miliardy kawałków. Upadam na wibrującą ziemię. Chico leży nieprzytomny w kącie jaskini. Chcę się do niego doczołgać, ale w chwili podjęcia decyzji, alarm staje się głośniejszy, a bębenki  w moich uszach aż krwawią od hałasu i idę śladami przyjaciela - mdleję zaraz obok moich wymiocin.

Budzę się w innym miejscu. Blade, jaskrawe światło, do którego nie zdążyłam się przyzwyczaić będąc w jaskini zaskakuje mnie po otwarciu oczu. Szczerzę się i przysłaniam twarz lewą dłonią. Prawą podpieram się o twarde podłoże. Nim orientuję się gdzie jestem, a właściwie na jaki teren zostałam przeniesiona uświadamiam sobie, że jestem na Igrzyskach. Tak, właśnie to do mnie dotarło. Mam szczerą ochotę popełnić samobójstwo, zanim ktoś mnie znajdzie na tym pustym polu, ale z drugiej strony tęskno mi do rodziny, do Heta, nawet do tego głupiego kota, którego od dawien już nie widziałam. Właściwie to gdzie on się podział? Z zamyślenia wyrywam się dość szybko, na szczęście z własnej woli. To nie czas na rozkminianie gdzie się podział ten parszywy szczur. (parszywek z HP hihi) Dokładnie w momencie gdy wstaję słychać huk gongu. W duszy modlę się, aby nie był to Chick. Serio, to nawet nie chodzi o nasze relacje, tylko o to, że go bardzo potrzebuję. No właściwie, to gdzie on jest? Rozglądam się na wszystkie strony zataczając małe kółko. Już mam ochotę wykrzkiwać jaego imię, gdy stukam się w łeb i przpominam sobie gdzie jestem. Rozglądam się dalej. Zostawili mnie zaraz obok lasu, jakiś kilometr ode mnie jest spore wzniesienie, może za nim jest jakaś kotlina, przepaść?
Obmyślam plan. Przejście tego kilometra jest bardzo ryzykowne, ale może mi się to opłacać. Pustka na tej rozleglej polanie jest na prawdę przerażająca, w sumie to dziwię się, że jeszcze żyję. Mogę też wejść do lasu, co byłoby pewnie bezpieczniejsze, ale jestem prawie pewna, iż króluje tam obecnie krwawa jatka. Chyba podziękuję. No i ostatnia opcja - iść wzdłuż lasu, być może znaleść rzekę, przeżyć. Brzmi przyjemnie i banalnie - odpada. Przemyślam jeszcze wszystko kilka razy zanim decyduję się na najberdziej ryzykowną podróż w życiu. Biegnę najszybciej jak mogę, a i tak staram się przyspieszać. Przez chwilę czuję rosnącą satysfakcję, bo nigdy wcześniej nie biegłam z taką prędkością. Słyszę za sobą nieznajomy głos. Ktoś coś wykrzykuje. Staram się go nie słuchać, dopóki o uszy nie obija mi się informacja, żebym dalej nie biegła, bo w dole jest przepaść, a zanim się zorientuję, już będę martwa. Super. Nie ze mną te numery, choć faktycznie - teraz jestem trochę rozmyślona. przez co zwalniam kroku. Nie wydaje mi się, żeby ta osoba za mną biegła, odwracam głowę do tyłu i widzę ciemnoskórą dziewczynę. Chyba z siódemki, ale może tylko mi się wydaje. Prę dalej. Trochę mniej stanowczo, lecz uparcie. Jeszcze tylko trochę. Jestem już w połowie drogi do sukcesu, powiedziałabym nawet, że nieco dalej. Ledwo dyszę kiedy docieram na samo wzgórze. Odwracam się by zobaczyć w jakiej jestem sytuacji.
Serce mi zamiera, niepotrzebnie się odwracałam. Murzynka leży twarzą do dołu na ziemi rozszarpywana przez jakieś stwory mutanty. Z ust wyrywa mi się potworny pisk, którym zwracam na sibie uwagę jednej z bestii. Nie wiem co robić, stoję jak zamurowana. Na szczęście monstrum wraca do posiłku. Oddycham z ulgą. Dziwne, że nie słyszam huku. Jak się okazuje dziewczyna miała poniekąd rację. W dole jest urwisko, a po drugiej stronie już niczego nie ma, tylko kolejna pustka, czyli jak się domyślam - koniec areny. Tylko po co, do licha mnie tu sprowadzono? Z jednego końca na drugi? Wyciszam się na mniej więcej dziesięć sekund, ponieważ doszedł mnie przyjemny szmer. Ukucnęłam i przyjrzałam się lepiej, w dole płynie woda. To niemal cud. Siadam na brzegu i powoli zsuwam ciało do dołu. Iż nie dosięgam nogami do dna, zmuszona jestem zeskoczyć.
Nie zastanawiałam się też wcześniej w co organizatorzy nas ubrali. Pomijając fakt, że ubrania są w kolrze khaki, to wszystko jest z na prawdę dziwnego materiału. Niby nie przemaka, a jednocześnie oddycha i jest z przyjemnego materiału. Stanik coś a'la sportowy, nie wiem jak wygląda, ale go czuję, bluzka bardzo wygodna, wzięłabym ją sobie do domu, jak przeżyję to się zapytam gdzie taką można kupić. Spodnie dopasowane do kurtki, stylizowane na dawnych rzołnieży, z XXI wieku. W kieszeni znajduję kapelusz ze sznurkiem. Opcja dla osoby, która ma już dość udziału w tej siekance. Śmieję się. Woda jest całkiem płytka, dosięga mi do 3/4 łydki, prawie pod kolano. Nucę w głowie kołysankę, którą kiedyś ułożyli dla mnie rodzice. Jak byłam mała to zawsze mi ją śpiewali na dobranoc. Wzruszam się i zaczynam szlochać. Na szczęście szybko się ogarniam. Wszystko dzieje się tak szybko. Cały czas idę wąskim tunelem i nie zapowiada się na to, żebym szybko stąd wyszła. Zaczyna mnie to bardzo niepokoić. Widzę jak się ściemnia i dostaję dreszczy, zaczynam też pociągać nosem.
Jestem na prawdę wykończona, nogi już się mnie nie słuchają, umysł wariuje, a żołądek domaga się prowiantu. Postanawiam się na chwilę zatrzymać. Nie mam już niczego do stracenia, siadam po turecku na wodzie i czuję się fatalnie. Myślę sobie, że jest dobrze. Nikogo dzisiaj nie spotkałam, może oprócz tej murzynki, nikt mnie nie chiał zabić, a nawet jeżeli, to mu się nie udało. Wzdycham z ulgą. Niestety niepotrzebnie tylko o tym pomyślałam. Dla innych ten dzień nie był tak łaskawy. Odpycham się dłońmi od ciemnej ziemi i ruszam dalej. Ten potok musi się gdzieś kończyć. Zalewa mnie fala zażenowania. Mogłam iść wzdłuż lasu. Jak wykle tylko komplikuję sobie życie. Cudownie. Coś wydaje ci się niemożliwe do wykonania i bardzo ryzykowne? Przecież to oczywiste, że tego nie zrobisz. Tak, jest oczywiste, dopóki nie jesteś mną. Muszę przyznać, że dawno się tak nie zdenerwowałam. Człapię dalej, przed siebie. Robi się coraz ciem0iej, a co za tym idzie - chłodniej. Na moje szczęście (no dobra, na szczęście każdego w tym przypadku), kurtki są przystosowane zarówno do ciepła jak i zimna, więc nie marznę za bardzo. Prawdopodobnie czeka mnie noc spędzona w tym rowie. No akurat teraz, to już na pewno. Nie chce mi się iść dalej. Kilka kroków przede mną jest odcinek z brzegiem, gdzie nie ma wody. Rozkładam się tam i odchodzę myślami do różnych miejsc. Czekam aż na niebie pojawią się twarze zabitych. Na pierwszy ogień idzie jakiś rudy chłopak, widziałam go paę razy. Później azjatka, pięne rysy, aż jej szkoda, z dziewiątki. Trzecia jest ta biedna, rozszarpana czarnoskóra dziewczyna. A na końcu... Ściskam usta najmocniej jak potrafię, jestem tak zdezorientowana. że na moment nie wiem kim jestem i jak się nazywam, bo właściwie właśnie tak jest. Patrzę na zdjęcie, które bardzo długo jest wyświetlone na niebie. Dystryk drugi. Cała drżę. Po całej arenie roznosi się szmer wymieszany z odgłosami wiwatów i śmiechem. Ktoś z bardzo daleka krzyczy kto to zrobił. Dziwne uczucie patrzeć na swoje zdjęcie, do tego na liście zmarłych. Na swoje prawdziwę imię. Co gorsza nazwisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz