Milczę.
Czuję jak moje ciało podryguje, zaraz zwariuję. Osuwam się delikatnie, a zaraz przekręcam na prawy bok. Teraz moją uwagę przykuł ruchomy punkt za oknem. Na początku nie rozpoznaję go, ale po chwili uświadamiam sobie, że to kosogłos. Ciemny ptak rozkłada swe skrzydła, jego pióra są potężne, lecz cienkie. Zastanawiam się, czy jutro udać się na ćwiczenia. Obawiam się Heatrona. Może potrenuję w bardziej ustronnym miejscu? Tak będzie lepiej dla nas obydwu. Po długim czasie moje powieki stają się ciężkie, głowa obolała, a ciało bezwładne. Zasypiam nie zdając sobie sprawy z bardzo późnej pory.
Minął miesiąc, czerwcowe upały dają o sobie znać. Nie chodziłam na treningi, męczyłam się w domu, siedząc, lub leżąc na kanapie i oglądając bezsensowne filmy, czy seriale. Mięśnie stały się wiotkie, a ja czuję się jak worek, który z każdym ciosem odnosi nieodwracalne straty. Oczywiście nie spotkałam również mojego trenera. Raz widziałam go jak kieruje się do lasu, wtedy nasze spojrzenia się spotkały, słyszałam jak gwałtownie się zatrzymuje... Ja uciekłam w popłochu, miałam wrażenie, że mnie goni. Poliki mnie piekły, choć ciało obszedł lodowaty dreszcz. W popłochu zgubiłam bransoletkę, której bardzo strzegłam. Gdy zorientowałam się, że ją straciłam od razu pomyślałam o chłopaku. Jestem pewna, że on ją ma, ale boję się jego reakcji, a co dopiero mojej. To szalone, bać się samego siebie. Uczucie, którym on mnie (chyba) obdarza jest (jak dla mnie) wstrętne. Powinnam być bardziej stanowcza i surowsza.
Dziś pójdę po moją biżuterię.
Biorę głęboki wdech. Po raz drugi od tamtego incydentu z Heatronem nie wychodziłam z domu. Dziś odwiedzę Jedynkę. Zsuwam plecak z ramienia, rzucam go w kąt i biegnę do salonu. Szperam w regałach, szukam wszędzie, aż znajduję go na strychu. Najpiękniejszy, najsolidniejszy i na pewno jedyny taki sztylet z wygrawerowanym moim imieniem. Nie wiem skąd go mam, podejrzewam, że rodzice zrobili go dla mnie dawno temu. Chowam go do kieszeni w szortach, potem schodzę do mojej sypialni, gdzie wyjmuję małą, ale pojemną torebkę - idealną na spacery. Przekładam ostrze do torby, potem wkładam do niej prowiant, wodę, bandaż oraz zegarek. Gapię się głupkowato na wszystko co do niej włożyłam, nawet na nią samą. Przygryzam wargę, nagle czuję słodki smak w ustach. Przykładam palce do ust, krew sączy się po mych ustach, toczy się powolnie po opuszkach palców i spływa po podbródku. Uśmiecham się sarkastycznie. W łazience przemywam twarz zimną wodą, która dobrze mi robi na koncentrację i myślenie. Stresuję się. Nie wiem jak mi pójdzie, czy dam radę przeskoczyć płot... Czy nie będzie patrolu? Chcę zaprzestać pojawianiu się nowym myślom, więc postanawiam wybrać się na zakupy. To jedno z najlepszych rozwiązań. Jest dopiero szesnasta, czas się niemiłosiernie dłuży. Przechodzę przez plac, gdzie wiele par oczu śledzi mój każdy krok. Co takiego ludzie ze sobą mają, że muszą oglądać się za innymi? Nie widzieli nigdy ładnej kobiety i chcą się jeszcze bardziej pogrążyć? Może nie wiedzą gdzie kupować przyzwoite ubrania i myślą, że jestem żywym sklepem, że się rozbiorę na środku ulicy i sprzedam im wszystko za niską cenę? Bo wydaje mi się, że rozbierają mnie wzrokiem. Plac mierzy sobie kilometr, który zdaje się mieć o wiele więcej metrów, niż te 1000... Staję przed ogromnym centrum handlowym, ciekawe czy w uboższych Dystryktach mają podobne rzeczy. Na pewno nie takie, ale czy w ogóle wiedzą co to dom targowy? Zanim się obejrzałam już przekroczyłam próg obrotowych drzwi. Wzdycham z zadowoleniem, napawam się widokiem, którego nienawidzę, ale podoba mi się. Rzucam się na sklep z bronią. Podziwiam cudowne miecze, noże, kosy, maczety, włócznie i moje ulubione - łuki. Jeden z nich wyjątkowo przykuwa moją uwagę. Widnieje na nim niedźwiedź z rozwartą paszczą, gotowy do ataku. Z zadumy wyrywa mnie sprzedawca.
- Przepraszam, chciałaby go pani kupić?
- Eee... - zająkuję się. - Nie, ale czy mogę go zdjąć i wypróbować?
- Oczywiście, proszę. - mężczyzna zdejmuje łuk. - Jest z bukowego drewna, trochę ciężki, ale niezwykły.
- Tak, jest magiczny. - szepczę w odpowiedzi.
Ważę broń w dłoniach, rzeczywiście nie jest lekki. Ma skórzaną cięciwę, a także kilkadziesiąt strzał w zestawie. Bardzo dobrze mi się z niego strzela. Po zapytaniu o cenę od razu go odłożyłam i wyszłam. Choćbym miała diamenty do sprzedania, nie starczyłoby mi na jego zakup. Chciałabym odwiedzić jeszcze jeden sklep, niestety głos z megafonu powiadamia wszystkich klientów, o zamknięciu centrum za kilka minut. To oznacza godzinę dwudziesta pierwszą. Tylko maniak siedziałby w sklepie z bronią przez trzy godziny. Czyli ja. Wracam zmęczona do domu, padam na fotel w sieni i odpoczywam. Nagle czuję potworny ból w nodze, gdzie mam bliznę po ranie. Widzę jak szwy pękają, z rozkrwawionej dziury wyskakuje niedźwiedź. Słyszę głos Heatrona, jestem w lesie. Widzę jak umieram, gdy następuje ciemność słyszę świst. Widzę jak dźwigam poroże, jak kręcę oczami... Jak po raz pierwszy spotykam się... z moim trenerem.
Budzę się z wrzaskiem. To tylko sen - myślę. Oddycham głęboko, odruchowo dotykam nóg. Cała drżę, jestem przerażona. Nie czuję kolan, słabo mi, oj bardzo słabo. Żeby nie zemdleć powolnie wstaję, sprawdzam godzinę, cały czas głęboko oddychając.
Już mi lepiej, mogę iść do Jedynki.
Z plecakiem na plecach wyruszam ku nieznanemu. W pewnej chwili uświadamiam sobie, że nie wiem gdzie mieszka Het. Ale ja głupia. Cóż, spróbuję go odnaleźć dzięki intuicji, może raz się na coś przyda. Kilka metrów od płotu słyszę jego złowrogie bzyczenie. Szukam drzewa, na które mogłabym się wspiąć. Jest jedno, około pół kilometra ode mnie. Skradam się w jego stronę, wdrapuję, a zaraz miękko ląduję na trawie. To mój pierwszy raz, kiedy wymykam się z Dystryktu. Choć teoretycznie las już nie jest Dwójką. Przy granicy nie ma żadnego domu, właściwie jest tu pusto. Kilka głazów, kępki trawy. Noc jest bardzo ciemna, dziś mroczniejsza niż zazwyczaj. Modlę się w duszy o to, bym nie została zauważona przez niewłaściwych ludzi. Ewentualnie maszyny. Po długiej wędrówce widzę pierwszy dom. Uradowana widokiem włączonego światła bezszelestnie podchodzę pod okno. Kątem oka zaglądam przez szybę. Widzę młodego mężczyznę, jestem pewna, że to on. Chłopak podnosi głowę, speszona potykam się o coś i upadam. Błyskawicznie się podnoszę i zwiewam do innej budowli. Już mnie nie obchodzi czyj to będzie dom, ale gorzej być nie mogło. Łapię za klamkę domu, przekręcam ją i zamykam z trzaskiem. Na pewno kogoś obudziłam. Z drugiej strony to dziwne, że tutejsi ludzie śpią z otwartymi drzwiami. Słyszę szuranie. Żółtawa poświata oświetl korytarz, w której staje smukłą dziewczyna. Skulona w kącie, przy szafie opuszczam głowę. Jestem pewna, że jest przerażona. Podnoszę wzrok, obok niej, nie wiadomo skąd wyrósł Het. Bez słów patrzymy się na siebie, całą trójka. Wtem ktoś puka do drzwi. To on.
- Nie otwieraj. - mówię zdławiony głosem. - On mnie zabije.
- Kto? - pyta dziewczyna.
- Mój były. - kulę się jeszcze bardziej, aż nie mogę oddychać i omdlewam.
CDN. Heatronie?
Czuję jak moje ciało podryguje, zaraz zwariuję. Osuwam się delikatnie, a zaraz przekręcam na prawy bok. Teraz moją uwagę przykuł ruchomy punkt za oknem. Na początku nie rozpoznaję go, ale po chwili uświadamiam sobie, że to kosogłos. Ciemny ptak rozkłada swe skrzydła, jego pióra są potężne, lecz cienkie. Zastanawiam się, czy jutro udać się na ćwiczenia. Obawiam się Heatrona. Może potrenuję w bardziej ustronnym miejscu? Tak będzie lepiej dla nas obydwu. Po długim czasie moje powieki stają się ciężkie, głowa obolała, a ciało bezwładne. Zasypiam nie zdając sobie sprawy z bardzo późnej pory.
Minął miesiąc, czerwcowe upały dają o sobie znać. Nie chodziłam na treningi, męczyłam się w domu, siedząc, lub leżąc na kanapie i oglądając bezsensowne filmy, czy seriale. Mięśnie stały się wiotkie, a ja czuję się jak worek, który z każdym ciosem odnosi nieodwracalne straty. Oczywiście nie spotkałam również mojego trenera. Raz widziałam go jak kieruje się do lasu, wtedy nasze spojrzenia się spotkały, słyszałam jak gwałtownie się zatrzymuje... Ja uciekłam w popłochu, miałam wrażenie, że mnie goni. Poliki mnie piekły, choć ciało obszedł lodowaty dreszcz. W popłochu zgubiłam bransoletkę, której bardzo strzegłam. Gdy zorientowałam się, że ją straciłam od razu pomyślałam o chłopaku. Jestem pewna, że on ją ma, ale boję się jego reakcji, a co dopiero mojej. To szalone, bać się samego siebie. Uczucie, którym on mnie (chyba) obdarza jest (jak dla mnie) wstrętne. Powinnam być bardziej stanowcza i surowsza.
Dziś pójdę po moją biżuterię.
Biorę głęboki wdech. Po raz drugi od tamtego incydentu z Heatronem nie wychodziłam z domu. Dziś odwiedzę Jedynkę. Zsuwam plecak z ramienia, rzucam go w kąt i biegnę do salonu. Szperam w regałach, szukam wszędzie, aż znajduję go na strychu. Najpiękniejszy, najsolidniejszy i na pewno jedyny taki sztylet z wygrawerowanym moim imieniem. Nie wiem skąd go mam, podejrzewam, że rodzice zrobili go dla mnie dawno temu. Chowam go do kieszeni w szortach, potem schodzę do mojej sypialni, gdzie wyjmuję małą, ale pojemną torebkę - idealną na spacery. Przekładam ostrze do torby, potem wkładam do niej prowiant, wodę, bandaż oraz zegarek. Gapię się głupkowato na wszystko co do niej włożyłam, nawet na nią samą. Przygryzam wargę, nagle czuję słodki smak w ustach. Przykładam palce do ust, krew sączy się po mych ustach, toczy się powolnie po opuszkach palców i spływa po podbródku. Uśmiecham się sarkastycznie. W łazience przemywam twarz zimną wodą, która dobrze mi robi na koncentrację i myślenie. Stresuję się. Nie wiem jak mi pójdzie, czy dam radę przeskoczyć płot... Czy nie będzie patrolu? Chcę zaprzestać pojawianiu się nowym myślom, więc postanawiam wybrać się na zakupy. To jedno z najlepszych rozwiązań. Jest dopiero szesnasta, czas się niemiłosiernie dłuży. Przechodzę przez plac, gdzie wiele par oczu śledzi mój każdy krok. Co takiego ludzie ze sobą mają, że muszą oglądać się za innymi? Nie widzieli nigdy ładnej kobiety i chcą się jeszcze bardziej pogrążyć? Może nie wiedzą gdzie kupować przyzwoite ubrania i myślą, że jestem żywym sklepem, że się rozbiorę na środku ulicy i sprzedam im wszystko za niską cenę? Bo wydaje mi się, że rozbierają mnie wzrokiem. Plac mierzy sobie kilometr, który zdaje się mieć o wiele więcej metrów, niż te 1000... Staję przed ogromnym centrum handlowym, ciekawe czy w uboższych Dystryktach mają podobne rzeczy. Na pewno nie takie, ale czy w ogóle wiedzą co to dom targowy? Zanim się obejrzałam już przekroczyłam próg obrotowych drzwi. Wzdycham z zadowoleniem, napawam się widokiem, którego nienawidzę, ale podoba mi się. Rzucam się na sklep z bronią. Podziwiam cudowne miecze, noże, kosy, maczety, włócznie i moje ulubione - łuki. Jeden z nich wyjątkowo przykuwa moją uwagę. Widnieje na nim niedźwiedź z rozwartą paszczą, gotowy do ataku. Z zadumy wyrywa mnie sprzedawca.
- Przepraszam, chciałaby go pani kupić?
- Eee... - zająkuję się. - Nie, ale czy mogę go zdjąć i wypróbować?
- Oczywiście, proszę. - mężczyzna zdejmuje łuk. - Jest z bukowego drewna, trochę ciężki, ale niezwykły.
- Tak, jest magiczny. - szepczę w odpowiedzi.
Ważę broń w dłoniach, rzeczywiście nie jest lekki. Ma skórzaną cięciwę, a także kilkadziesiąt strzał w zestawie. Bardzo dobrze mi się z niego strzela. Po zapytaniu o cenę od razu go odłożyłam i wyszłam. Choćbym miała diamenty do sprzedania, nie starczyłoby mi na jego zakup. Chciałabym odwiedzić jeszcze jeden sklep, niestety głos z megafonu powiadamia wszystkich klientów, o zamknięciu centrum za kilka minut. To oznacza godzinę dwudziesta pierwszą. Tylko maniak siedziałby w sklepie z bronią przez trzy godziny. Czyli ja. Wracam zmęczona do domu, padam na fotel w sieni i odpoczywam. Nagle czuję potworny ból w nodze, gdzie mam bliznę po ranie. Widzę jak szwy pękają, z rozkrwawionej dziury wyskakuje niedźwiedź. Słyszę głos Heatrona, jestem w lesie. Widzę jak umieram, gdy następuje ciemność słyszę świst. Widzę jak dźwigam poroże, jak kręcę oczami... Jak po raz pierwszy spotykam się... z moim trenerem.
Budzę się z wrzaskiem. To tylko sen - myślę. Oddycham głęboko, odruchowo dotykam nóg. Cała drżę, jestem przerażona. Nie czuję kolan, słabo mi, oj bardzo słabo. Żeby nie zemdleć powolnie wstaję, sprawdzam godzinę, cały czas głęboko oddychając.
Już mi lepiej, mogę iść do Jedynki.
Z plecakiem na plecach wyruszam ku nieznanemu. W pewnej chwili uświadamiam sobie, że nie wiem gdzie mieszka Het. Ale ja głupia. Cóż, spróbuję go odnaleźć dzięki intuicji, może raz się na coś przyda. Kilka metrów od płotu słyszę jego złowrogie bzyczenie. Szukam drzewa, na które mogłabym się wspiąć. Jest jedno, około pół kilometra ode mnie. Skradam się w jego stronę, wdrapuję, a zaraz miękko ląduję na trawie. To mój pierwszy raz, kiedy wymykam się z Dystryktu. Choć teoretycznie las już nie jest Dwójką. Przy granicy nie ma żadnego domu, właściwie jest tu pusto. Kilka głazów, kępki trawy. Noc jest bardzo ciemna, dziś mroczniejsza niż zazwyczaj. Modlę się w duszy o to, bym nie została zauważona przez niewłaściwych ludzi. Ewentualnie maszyny. Po długiej wędrówce widzę pierwszy dom. Uradowana widokiem włączonego światła bezszelestnie podchodzę pod okno. Kątem oka zaglądam przez szybę. Widzę młodego mężczyznę, jestem pewna, że to on. Chłopak podnosi głowę, speszona potykam się o coś i upadam. Błyskawicznie się podnoszę i zwiewam do innej budowli. Już mnie nie obchodzi czyj to będzie dom, ale gorzej być nie mogło. Łapię za klamkę domu, przekręcam ją i zamykam z trzaskiem. Na pewno kogoś obudziłam. Z drugiej strony to dziwne, że tutejsi ludzie śpią z otwartymi drzwiami. Słyszę szuranie. Żółtawa poświata oświetl korytarz, w której staje smukłą dziewczyna. Skulona w kącie, przy szafie opuszczam głowę. Jestem pewna, że jest przerażona. Podnoszę wzrok, obok niej, nie wiadomo skąd wyrósł Het. Bez słów patrzymy się na siebie, całą trójka. Wtem ktoś puka do drzwi. To on.
- Nie otwieraj. - mówię zdławiony głosem. - On mnie zabije.
- Kto? - pyta dziewczyna.
- Mój były. - kulę się jeszcze bardziej, aż nie mogę oddychać i omdlewam.
CDN. Heatronie?