27 maja 2014

Od Carmen - CD. historii Heatrona

Wpatruję się w białą ścianę mojego pokoju. Siedzę na łóżku, oparta o stos poduszek. Wsłuchuję się w warkot wiertarki.
Milczę.
Czuję jak moje ciało podryguje, zaraz zwariuję. Osuwam się delikatnie, a zaraz przekręcam na prawy bok. Teraz moją uwagę przykuł ruchomy punkt za oknem. Na początku nie rozpoznaję go, ale po chwili uświadamiam sobie, że to kosogłos. Ciemny ptak rozkłada swe skrzydła, jego pióra są potężne, lecz cienkie. Zastanawiam się, czy jutro udać się na ćwiczenia. Obawiam się Heatrona. Może potrenuję w bardziej ustronnym miejscu? Tak będzie lepiej dla nas obydwu. Po długim czasie moje powieki stają się ciężkie, głowa obolała, a ciało bezwładne. Zasypiam nie zdając sobie sprawy z bardzo późnej pory.
Minął miesiąc, czerwcowe upały dają o sobie znać. Nie chodziłam na treningi, męczyłam się w domu, siedząc, lub leżąc na kanapie i oglądając bezsensowne filmy, czy seriale. Mięśnie stały się wiotkie, a ja czuję się jak worek, który z każdym ciosem odnosi nieodwracalne straty. Oczywiście nie spotkałam również mojego trenera. Raz widziałam go jak kieruje się do lasu, wtedy nasze spojrzenia się spotkały, słyszałam jak gwałtownie się zatrzymuje... Ja uciekłam w popłochu, miałam wrażenie, że mnie goni. Poliki mnie piekły, choć ciało obszedł lodowaty dreszcz. W popłochu zgubiłam bransoletkę, której bardzo strzegłam. Gdy zorientowałam się, że ją straciłam od razu pomyślałam o chłopaku. Jestem pewna, że on ją ma, ale boję się jego reakcji, a co dopiero mojej. To szalone, bać się samego siebie. Uczucie, którym on mnie (chyba) obdarza jest (jak dla mnie) wstrętne. Powinnam być bardziej stanowcza i surowsza.
Dziś pójdę po moją biżuterię.
Biorę głęboki wdech. Po raz drugi od tamtego incydentu z Heatronem nie wychodziłam z domu. Dziś odwiedzę Jedynkę. Zsuwam plecak z ramienia, rzucam go w kąt i biegnę do salonu. Szperam w regałach, szukam wszędzie, aż znajduję go na strychu. Najpiękniejszy, najsolidniejszy i na pewno jedyny taki sztylet z wygrawerowanym moim imieniem. Nie wiem skąd go mam, podejrzewam, że rodzice zrobili go dla mnie dawno temu. Chowam go do kieszeni w szortach, potem schodzę do mojej sypialni, gdzie wyjmuję małą, ale pojemną torebkę - idealną na spacery. Przekładam ostrze do torby, potem wkładam do niej prowiant, wodę, bandaż oraz zegarek. Gapię się głupkowato na wszystko co do niej włożyłam, nawet na nią samą. Przygryzam wargę, nagle czuję słodki smak w ustach. Przykładam palce do ust, krew sączy się po mych ustach, toczy się powolnie po opuszkach palców i spływa po podbródku. Uśmiecham się sarkastycznie. W łazience przemywam twarz zimną wodą, która dobrze mi robi na koncentrację i myślenie. Stresuję się. Nie wiem jak mi pójdzie, czy dam radę przeskoczyć płot... Czy nie będzie patrolu? Chcę zaprzestać pojawianiu się nowym myślom, więc postanawiam wybrać się na zakupy. To jedno z najlepszych rozwiązań. Jest dopiero szesnasta, czas się niemiłosiernie dłuży. Przechodzę przez plac, gdzie wiele par oczu śledzi mój każdy krok. Co takiego ludzie ze sobą mają, że muszą oglądać się za innymi? Nie widzieli nigdy ładnej kobiety i chcą się jeszcze bardziej pogrążyć? Może nie wiedzą gdzie kupować przyzwoite ubrania i myślą, że jestem żywym sklepem, że się rozbiorę na środku ulicy i sprzedam im wszystko za niską cenę? Bo wydaje mi się, że rozbierają mnie wzrokiem. Plac mierzy sobie kilometr, który zdaje się mieć o wiele więcej metrów, niż te 1000... Staję przed ogromnym centrum handlowym, ciekawe czy w uboższych Dystryktach mają podobne rzeczy. Na pewno nie takie, ale czy w ogóle wiedzą co to dom targowy? Zanim się obejrzałam już przekroczyłam próg obrotowych drzwi. Wzdycham z zadowoleniem, napawam się widokiem, którego nienawidzę, ale podoba mi się. Rzucam się na sklep z bronią. Podziwiam cudowne miecze, noże, kosy, maczety, włócznie i moje ulubione - łuki. Jeden z nich wyjątkowo przykuwa moją uwagę. Widnieje na nim niedźwiedź z rozwartą paszczą, gotowy do ataku. Z zadumy wyrywa mnie sprzedawca.
- Przepraszam, chciałaby go pani kupić?
- Eee... - zająkuję się. - Nie, ale czy mogę go zdjąć i wypróbować?
- Oczywiście, proszę. - mężczyzna zdejmuje łuk. - Jest z bukowego drewna, trochę ciężki, ale niezwykły.
- Tak, jest magiczny. - szepczę w odpowiedzi.
Ważę broń w dłoniach, rzeczywiście nie jest lekki. Ma skórzaną cięciwę, a także kilkadziesiąt strzał w zestawie. Bardzo dobrze mi się z niego strzela. Po zapytaniu o cenę od razu go odłożyłam i wyszłam. Choćbym miała diamenty do sprzedania, nie starczyłoby mi na jego zakup. Chciałabym odwiedzić jeszcze jeden sklep, niestety głos z megafonu powiadamia wszystkich klientów, o zamknięciu centrum za kilka minut. To oznacza godzinę dwudziesta pierwszą. Tylko maniak siedziałby w sklepie z bronią przez trzy godziny. Czyli ja. Wracam zmęczona do domu, padam na fotel w sieni i odpoczywam. Nagle czuję potworny ból w nodze, gdzie mam bliznę po ranie. Widzę jak szwy pękają, z rozkrwawionej dziury wyskakuje niedźwiedź. Słyszę głos Heatrona, jestem w lesie. Widzę jak umieram, gdy następuje ciemność słyszę świst. Widzę jak dźwigam poroże, jak kręcę oczami... Jak po raz pierwszy spotykam się... z moim trenerem.
Budzę się z wrzaskiem. To tylko sen - myślę. Oddycham głęboko, odruchowo dotykam nóg. Cała drżę, jestem przerażona. Nie czuję kolan, słabo mi, oj bardzo słabo. Żeby nie zemdleć powolnie wstaję, sprawdzam godzinę, cały czas głęboko oddychając.
Już mi lepiej, mogę iść do Jedynki.
Z plecakiem na plecach wyruszam ku nieznanemu. W pewnej chwili uświadamiam sobie, że nie wiem gdzie mieszka Het. Ale ja głupia. Cóż, spróbuję go odnaleźć dzięki intuicji, może raz się na coś przyda. Kilka metrów od płotu słyszę jego złowrogie bzyczenie. Szukam drzewa, na które mogłabym się wspiąć. Jest jedno, około pół kilometra ode mnie. Skradam się w jego stronę, wdrapuję, a zaraz miękko ląduję na trawie. To mój pierwszy raz, kiedy wymykam się z Dystryktu. Choć teoretycznie las już nie jest Dwójką. Przy granicy nie ma żadnego domu, właściwie jest tu pusto. Kilka głazów, kępki trawy. Noc jest bardzo ciemna, dziś mroczniejsza niż zazwyczaj. Modlę się w duszy o to, bym nie została zauważona przez niewłaściwych ludzi. Ewentualnie maszyny. Po długiej wędrówce widzę pierwszy dom. Uradowana widokiem włączonego światła bezszelestnie podchodzę pod okno. Kątem oka zaglądam przez szybę. Widzę młodego mężczyznę, jestem pewna, że to on. Chłopak podnosi głowę, speszona potykam się o coś i upadam. Błyskawicznie się podnoszę i zwiewam do innej budowli. Już mnie nie obchodzi czyj to będzie dom, ale gorzej być nie mogło. Łapię za klamkę domu, przekręcam ją i zamykam z trzaskiem. Na pewno kogoś obudziłam. Z drugiej strony to dziwne, że tutejsi ludzie śpią z otwartymi drzwiami. Słyszę szuranie. Żółtawa poświata oświetl korytarz, w której staje smukłą dziewczyna. Skulona w kącie, przy szafie opuszczam głowę. Jestem pewna, że jest przerażona. Podnoszę wzrok, obok niej, nie wiadomo skąd wyrósł Het. Bez słów patrzymy się na siebie, całą trójka. Wtem ktoś puka do drzwi. To on.
- Nie otwieraj. - mówię zdławiony głosem. - On mnie zabije.
- Kto? - pyta dziewczyna.
- Mój były. - kulę się jeszcze bardziej, aż nie mogę oddychać i omdlewam.

CDN. Heatronie?

10 maja 2014

Od Heatron'a - CD historii Carmen

Siedzę w kuchni.
Panuje ciemność.
Nawet księżyc nie raczy przyświecić swoim blaskiem.
Rytmiczne chlupotanie wody z niedokręconego kranu niesie się po domu.
Myślę, co właściwie robię ze swoim życiem.
Jest 2:46 nad ranem, widzę przyciemnioną godzinę na starym zegarze. Uderzam palcami na blat stołu i wpatruję się w bliżej nieokreślony punkt nad lodówką.
Powinienem iść do łóżka.
Jutro trzeba iść do szkoły.
Nauczyciele doskonale wiedzą, że chodzę gdy chcę i już nic sobie z tego nie robią. Ale nie mogę przecież olewać nauki cały rok.
Właściwie lubię się uczyć, ale po prostu istnieją ciekawsze zajęcia. Praktyczne, nie teoretyczne.
Gdy miałem 10 lat  ojciec zawsze pilnował żebym szykował się do snu przed 22.
Czy teraz też by się o mnie martwił?
Z pewnością.
Kochał nas ponad życie.
Teraz ja jestem czymś w rodzaju ojca dla Faith.
Życie jest niesprawiedliwe.
Tyle wycierpiała, a nie traci pogody ducha. Może to dlatego, że jest młodsza i inaczej to postrzega?
A może dlatego, że nie pamięta rodziców tak dobrze jak ja?
Może po prostu jest silniejsza, nauczyła się z tym żyć?
3:02
Zbliżają się Dożynki, już połowa maja.
Czy ja się przypadkiem nie umówiłem z Instruktorem Drugiego Dystryktu? - odszukuję w pamięci taką informację. Tak. 18 maja.
Może Carmen będzie.
Chodziłem codziennie do lasu, nie spotkałem jej.
Ile minęło? Prawie trzy tygodnie.

Wyciągam z koszyka pierwsze lepsze jabłko i gryzę je. Raczej żeby się czymś zająć, niż z głodu. Odwiedzić ją?
Nie.
Wypluwam pestkę na stół.
Bany się obudził i stoi tuż koło moich nóg. Rzucam mu od niechcenia psiego chrupka, których garść leży na stole.
Fuj, czemu tu jest tak brudno?
Bo nikt nie pilnuje żeby było czysto.
Wymalowałem kiedyś dywan żółtą i pomarańczową farbą, mama od razu zaczęła go prać, a potem drażniło ją patrzenie na pozostałości więc kupiła nowy.
Jedno z tych jaśniejszych wspomnień.
3:34, jak ten czas się śpieszy. Ciekawe co się stało Carmen wtedy w tym domu, gdy mi to wypomniała.
Słyszę dreptanie, Bany poszedł spać do pudła które mu dałem do przedpokoju. Jest mi ciepło, ale mam lodowate dłonie. Przesuwam palcami po przegubie prawej ręki. Chłód sprawia, że dreszcz ogarnia całe moje ciało.
Sąsiad włączył światło w swoim domu. Ponownie zerkam na zegar.
4:15.
Siedzę w otępieniu całą noc. On idzie na 5 rano do pracy. Kręcę głową i wchodzę do łazienki. Myję się, wycieram i idę do pokoju ubrać.
Mam nadzieje, że Faith nie strzeli do głowy biegać teraz po domu i oglądać jak goły przemykam się do sypialni.
Śmieję się na tą myśl, ale przestaję, gdy uświadamiam sobie wczesną porę. 
Otwieram drzwi i patrzę na pokój. Jest taki jak zwykle. Włączam światło, zatrzaskuję się w pieczarze, zakładam spodnie i kładę głowę na poduszce. Jest uspokajająco zimna. Leżę kilkanaście minut po czym wstaję i otwieram okno. Ciepłe powietrze owiewa moje ciało. Uśmiecham się i wychodzę na kamienny parapet od zewnątrz. Siadam na nich i obserwuję budzący się Dystrykt Pierwszy. Latarnie gasną, samochody ruszają z podjazdów. Wracam z powrotem do domu. Zakładam koszulę i budzę siostrę, później wychodzę z domu. Ludzie nigdy nie zwracają uwagi na wyrostków. 7:45. Na pierwszej lekcji jest język Panem. Czyli bzdurki typu gramatyka, ortografia. Siadam w ostatniej ławce i opieram się na rękach. Jestem w szkole pierwszy raz od połowy kwietnia. Hm. Budzi mnie bolesne uderzenie w głowę.
- Jak ty się zachowujesz? - wrzeszczy czerwona nauczycielka. Podnoszę na nią zaspane spojrzenie. Ręce zacisnęła w pięści. Przecieram oczy i ziewam. Panna Stacliff się uruchamia. Drze się po mnie 10 minut, grozi wydaleniem ze szkoły, odebraniem praw do domu i Bóg wie czym jeszcze. Aha. Reszta klasy się uśmiecha i pogrąża w uroczych pogawędkach i ploteczkach.
- ...dotarło do ciebie?! - kończy ciężko dysząc.
- Powtórzy pani? - pytam słodko. Rechot niesie się po uczniach. Dzwonek. Wychodzimy z sali. Tak mi jakoś dziwnie szybko leci czas. "Powtórzy pani?" jest tekstem dnia. Mało kto ma odwagę pyskować nauczycielom, bynajmniej mi to nie sprawia problemu. Takie jest życie. Po zajęciach wracam tylko do domu, by odłożyć książki i zabrać ze sobą oszczepy, oraz wyruszyć do Dwójki. Mam zamiar odwiedzić Carmen.
Idę kilkadziesiąt minut przez las. Pukam w drzwi domu dziewczyny. Otwiera mi jej ojciec.
- Dzień dobry. Mógłbym się spotka... - nie kończę, przerywa mi ze srogą miną.
- Nie. Zapomnij o niej.
I zamyka się  w budynku. Jestem wstrząśnięty. Stoję parę minut i gapię się, po czym odchodzę. Och.
No nic. Może pójdzie na trening przed igrzyskami... Jest w połowie maja.

Pominę te monotonne dni, w których wyczekiwałem na spotkanie. Nie zdarzyło się nic ciekawego.
Wchodzę do budynku, jest w nim jasno. Kilka osób czeka na mnie, wśród nich obiekt mojego uwielbienia. Uśmiecham się, tłumaczę wszystko, patrzę na Carmen.
Jest cudowna.
Taka uroczo zakłopotana.
Nadchodzi jej kolej.
Przeżywam szok. Ona zachowuje się jakby mnie nie znała. Wszystko układa się w całość.
Nie przychodziła na polowania. Jej ojciec zabronił się mi z nią spotykać. Ona mnie nie pamięta.
Nie rozumiem jak rodzice mogli wyrządzić jej coś tak okropnego.
Odprowadzam ją i nic. Tak po prostu, jakbym był dla niej nic nieznaczącą osobą. Zamierzam jej to przypomnieć. Nie, nie walnę jej kamieniem w głowę. Czemu mam takie pomysły w ogóle? To chore. Ja jestem chory. Wszystko jest chore.
Od rana obserwuję dom dziewczyny (teraz zmieniam się w psychopatycznego wielbiciela). Jej starzy gdzieś wychodzą. Ryzykuję i pukam w okno jej pokoju. Pojawia się w nim, zaciska usta i kręci głową. Wypowiadam słowo "proszę", mimo że mnie nie usłyszy. Wzdycha ciężko i po chwili staje na podwórzu.
- Carmen... Ja... Ech.
- Co znowu? Ja cię nie znam, proszę, nie śledź mnie.
- Ja nie mogę inaczej. To co się stało... Między nami, Chickiem...
- Nie ma NAS. - Warczy stanowczo. Wyciągam nóż z kieszeni kurtki. Przeraża się.
- Spokojnie! Chciałbym... Ci coś pokazać...
- Co? Gdzie?
- W lesie.
Otwiera szeroko oczy. Jej źrenice robią się ogromne, jakby sobie coś przypomniała, coś strasznego. Chwytam ją za nadgarstek, jakbym chciał zatrzymać ją przy sobie, by nie spadła w otchłań.
- Nie! Zostaw mnie! - krzyczy, z oczu płyną jej łzy. Jestem zdumiony. Cofam się o krok. - Zostawcie mnie wszyscy! Faceci to świnie!!! - szepcze gorączkowo. Nie wiem co zrobił jej Chick, i wolę się nie domyślać. Napawa mnie wściekłość i ochota zakatrupienia tego sku*wiela.
- Carmen... - podejmuję - spokojnie.
Dziewczyna oddycha płytko. Jest mi głupio, że doprowadziłem ją do takiego stanu. Opiera się o mur domu, zsuwa się i klęka przy nim. Podnoszę ją i niosę do domu. Jeszcze nie czas. Znikam tak, jak się pojawiłem.
Jeszcze nie czas...

Carmen?

2 maja 2014

Od Carmen

Posyłam uśmiech rodzicom. Choć jestem w kuchni, a oni w salonie, odpowiadają mi tym samym gestem. Rana na nodze jest już praktycznie zagojona, sama nie wiem kiedy te dni upłynęły, to wszystko działo się tak szybko. Nie mogłam wychodzić z domu, a kiedy już to robiłam, starzy surowo mnie karali. No może nie zupełnie, ale robili wywody, które strasznie mnie męczyły.
A dziś, w środku maja rozpoczyna się trening do Igrzysk Śmierci. Nigdy nie było na nim wielu ludzi, bo w Dwójce większość sądzi, że nawet bez treningu zdoła wygrać. Nie rozumiem takich zachowań. Może i zaczęłam trening przedwcześnie, może i jestem z Dystryktu, w którym prawie co roku znajduje się zwycięzca, ale co z tego, skoro mogą w tym wylosować dziewczynę taką jak ja? Dobrze, że to będą moje ostatnie nieprzespane noce w strachu, że to ja zostanę wylosowana, i że to ja będę skazana na mordowanie niewinnych. Takie myślenie bardzo nie podoba się Zawodowcom. To znaczy, sama nim jestem, jednak się nim nie czuję. Znam osoby lepiej wyszkolone, które to kochają. Nie wiem za co. Zawsze gdy próbuję odnaleźć w tym chociaż krztę sensu, lub czegoś wartego podziwu, to i tak znajduję same minusy. Taka już jestem. Zawsze zaprzeczam, mam swoje odmienne zdanie, którego bardzo się pilnuję. Trudno sprawić, bym obejrzała sprawę z innej strony. Dla mnie istnieje tylko jedna - ta moja.

Gdy docieram do starego budynku ze szklanym dachem popycham drzwi, po czym wkraczam do ciemnego pomieszczenia. Chwilę później, kiedy mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności niespodziewanie włączają się światła. No jasne, witam w moim świecie przepełnionym ironią losu. Zaciskam oczy, oślepiający blask sprawił, że opieram się o ścianę. Powoli docieram do grupki ochotników. Nikogo nie znam. Rodzice cały czas ostrzegają mnie przed dzieciakami, które wybierają się na polowania. Ja nigdy bym tego nie zrobiła. Czekamy w ciszy aż wyjdzie instruktor. Mijają minuty, zdające się trwać godzinami. Słychać ziewania, od czasu do czasu jakieś nieistotne szmery, aż w końcu na podwyższeniu staje młody chłopak o kruczoczarnych włosach i błękitnoszarych oczach. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotykają, widzę, że jest mną zafascynowany. Dlaczego? Czy jestem mu coś winna? Wyrządziłam mu jakąś krzywdę? A może, jestem pierwszą lepszą, z którą chce się przespać? Tysiące myśli wiruje mi w głowie. Głupia - karcę się. Jestem tu po to, aby trenować, nie dlatego, żeby wdawać się w niewłaściwe relacje z niewłaściwymi osobami. Po długiej przemowie ustawiamy się w rzędzie pod ścianą. Musimy się przedstawić i wykonać jakieś testy. Jestem piąta w kolejce. Serce wali mi dziwnie szybko. Sala do której wchodzimy jest chroniona metalowymi drzwiami. Testy trwają nie dłużej niż dwadzieścia minut. Zastanawiam się o co chodzi. Jestem tu co roku i jeszcze nigdy nie było tu czegoś równie dziwnego. Osoba przede mną to czternastoletnia dziewczyna. Ma na imię Era. Rozmawiamy przez chwilę, lecz w połowie zdania jest proszona do środka.
Skręca mnie w żołądku, bicie serca przyspiesza. Źle się czuję, żółć podchodzi mi do gardła, zaraz zwymiotuję, jestem tego pewna. Chwytam się poręczy obok, czego mam się spodziewać? Uświadomiłam sobie, że nie będzie to test pisemny, to oczywiste, więc? Oddech mam płytki, robię krótkie wdechy i szybko wypuszczam powietrze. Drzwi się przede mną otwierają, niepewna wchodzę do środka. Krzyżuję ręce na piersi, tak, żeby inni nie mogli dostrzec mego strachu. Przygryzam lekko wargę kiedy pokój się za mną zamyka. Nie jest duży, podczas stania w kolejce wydawał się większy. Teraz się skurczył. Instruktor gapi się na mnie długo. Bardzo długo. Mijają minuty, a on nadal się we mnie wpatruje. To się robi naprawdę krępujące. Siadam na czarnym fotelu. On obejmuje moją dłoń, odruchowo ją strącam.
- Carmen? - zaczyna z niedowierzaniem.
- Czy tak postępuje instruktor? - pytam oschle.
- Nie rozumiem... - szepcze do siebie. - Teraz, kiedy znowu się spotykamy... Myślałem, że tęsknisz. - marszczy brwi.
- Przepraszam, ale czy my się znamy? - waham się.
- Carmen... - jest zrezygnowany. - To ja, Heatron. - dodaje po chwili.
Mam ochotę go uderzyć z całej siły prosto w gębę. Co on sobie myśli? Najpierw się we mnie wpatruje, a teraz próbuje brać mnie na litość? To chyba jakieś żarty.
- Jestem tu po to, żeby się przygotować do Igrzysk, więc... Wytłumacz mi co to za test i mi pomóż, a nie mnie podrywasz jak dupek. - parskam.
Oczy chłopaka robią się szkliste, dostrzegam w nich żal i coś jeszcze.
Tęsknotę.
- Halo? - ponaglam go.
- Och, wybacz. - spuszcza wzrok. - Ja... Nie wiem co dziś we mnie wstąpiło. Wybaczysz mi?
- Tak.. Chyba tak. - przytakuję.
- Test jest podzielony na dwie części. Zaraz wstrzyknę ci płyn, dzięki któremu będziesz miała halucynacje. - odchrząkuje. - Miną dopiero jak się uspokoisz. Przeciętnie trwają od dziesięciu do piętnastu minut. Wszystko będę widział, więc możesz być spokojna. Drugi etap to sprawdzenie odporności, ale o tym później. - uśmiecha się. - Jesteś gotowa?
Nic nie mówię, tylko kiwam głową na tak.
Instruktor podaje mi różowy płyn, wypijam go duszkiem, mimowolnie zamykają mi się oczy, wpadam w coś podobnego do snu. Gwałtownie nabieram powietrza. Nie jestem już w ciasnej sali, teraz znajduję się na arenie. Zanim zdążam nabrać powietrza do płuc słyszę gong. Jest inny niż zawsze, płynniejszy oraz bardziej melodyjny. Brzmi jak kosogłos. Nie wiem co robić. Stoję na platformie, obserwuję rzeź przed Rogiem Obfitości. Tu jest piękny, okuty lodem, kształtny i lśniący. Wtem orientuję się, że cała Arena taka jest. Znajduję się na śnieżnej masakrze. Ani drgnę, jestem ubrana lekko, nie mam na sobie niczego co mogłoby mnie ogrzać. Lód pokrywa dosłownie wszystko. Drzewa, zwierzęta, kwiaty, a nawet słońce. Boję się mrozu. Biegnę do Rogu, chwytam za polar i pierwszą lepszą broń. Podczas ucieczki okazuje się, że złapałam włócznię. Biegnę daleko hen, aż pieką mnie z bólu żebra, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Cały czas w uszach dudni mi huk armatni. Wślizguję się do nory, tu będę bezpieczna. Oddycham ciężko, cały świat wiruje. Zakładam polar, otulam się nim jak kocem. Zamykam oczy, z nadzieją, że koszmar zaraz się skończy. Powtarzam sobie w głowie, że to nie dzieje się na prawdę. Ale przecież coś takiego odbywa się już ponad 70 lat. Niedługo po odpoczynku ponownie uciekam. Coś mi się przypomina gdy widzę niedźwiedzia skutego lodem. Coś mi się przypomina, gdy zaraz potem zerkam na włócznię. Jednak nie będę sobie tym zawracać głowy. Kiedy znikam z oczu zwierzęcia padam trupem do wody. Jest zimna. Zaraz utonę. Szarpię się na wszystkie możliwe strony, wrzeszczę, piszczę. Zaraz się zamykam i klnę. To tylko przyciągnie uwagę innych. Zaraz, a kto jest moim partnerem. Przecież muszę kogoś mieć. W porywie paniki nie poczułam, że ktoś mnie wyciągnął z przerębla. Widzę Heatrona, mojego instruktora. Dlaczego akurat on?! Widzę numer mojego dystryktu na jego przedramieniu. Patrzy na mnie zachłannie, połyka mnie swoim wzrokiem.
On mnie pragnie.
   
Nie, nie nie. Kopię go w brzuch, dłużej tego nie zniosę. Siła z jaką go walnęłam zwaliła go z nóg. Szybko się otrzepuję, mam zamarznięte ciało, nigdzie już nie zajdę. Mam jedno wyjście.
Muszę wskoczyć do wody i się utopić.
Tak, to na pewno załatwi sprawę. Po co mam się męczyć ze zlodowaciałymi kończynami? Czołgam się na brzuchu do przerębla, daję głębokiego nura, wpadam tam jak kamień, nawet nie zaczerpnęłam powietrza. Chwilę później widzę twarz instruktora, wskakuje za mną, wiem co zamierza. Ale ja nie dam się uratować. Odpływam od niego, aż nagle tracę świadomość.
Budzę się na krześle, dłonie mam spocone, cała się trzęsę. Spoglądam na Heatrona, ma niewyraźny wyraz twarzy.
- Zdałam? - pytam z ciekawości.
- Tak. - odpowiada cicho, wręcz szepcze. - Teraz część druga.
Sięga po strzykawkę.
- Podaj mi dłoń. - prosi.
Posłusznie robię to co każe. Zaraz potem mam rękę umazaną długopisem. Widnieją na niej różne nazwy, kilka takich, których nie znam. Chwila później i zastrzyk. To coś sprawdza, czy mam alergię i jak odporny mam organizm. Ciekawa sprawa. Raz miałam podobne badania, niestety tak dawno, że ledwo to pamiętam. Cicho jęczę gdy czuję, jak płyn mnie rozgrzewa. Tylko tyle się dzieje.
- Carmen, zdajesz sobie sprawę, że twój test trwał niewiele więcej niż siedem minut?
Tylko siedem? W sumie to nie wiem czy to długo, czy krótko, czy dobrze, czy źle, więc się uśmiecham.
- No więc? - pytam.
- To zadziwiające. Wyjdź tymi drzwiami i dołącz do reszty. - rozkazuje.
Sprawnie schodzę z fotela. Heatron... Gdzieś jakbym słyszała to imię. I co do licha miał oznaczać ten przebłysk podczas ataku niedźwiedzia? Popycham drzwi, widzę różnorakie twarze. Niektórzy nie zwracają na mnie uwagi, kilka osób wodzi za mnie wzrokiem. Zatrzymuję się przy ogromnym worku przeznaczonym do treningu. Przybieram poprawną postawę i walę. Pierwszy raz, drugi, trzeci, czterdziesty... Mija godzina, jestem zmęczona. Instruktor koryguje nasze postawy, daje nam rady. Przy mnie stoi najdłużej. To irytujące, że tak się na mnie uwziął. Po szóstej opuszczamy salę. Heatron mnie jednak zatrzymuje.
- Carmen, poczekaj. - dyszy. - Chciałbym z tobą porozmawiać.
Kręcę oczami, czego on ode mnie oczekuje? Odwracam się do niego. Patrzę na jego mięśnie, na twarz. Jest przystojny.
- Tak? - unoszę lekko brew.
- Niczego nie pamiętasz? Jak poznaliśmy się w lesie, jak wzięłaś sobie poroże... Jak zaatakował cię niedźwiedź?
Stoję w osłupieniu.
- Nie. - mruczę.
- Przypominasz sobie... Ech, to głupie.
- Czy co? - dopytuję się.
- Nie, już... Już nieważne. - omija mnie i zakłada na siebie skórzana kurtkę.
Podbiegam do niego, szybko chwytam za ramię.
- Wiedziałem, że tak zrobisz. - śmieje się. - Za dobrze cię znam Carmen.
- Nie znasz mnie ani trochę. - syczę
- Powiem ci wszystko, co o tobie wiem.
- Nie będzie tego za dużo. - prycham, ale z ciekawości siadam na schodach.
Instruktor opowiada mi różne historie, wymienia też adres mojego domu. Na koniec mówi o Chicku. Ten temat nie jest dla niego łatwy. Przed moim domem chwyta mnie za przegub.
- Rana na nodze nie jest od tego, że się przewróciłaś. Coś mi tu nie gra. Oni... To znaczy ktoś... Albo raczej... Twoja pamięć została wyczyszczona. - jego głos drży.
To naiwne z mojej strony, chcę mu wierzyć. Jestem dla niego za dobra. Nawet jeżeli go znam, to teraz nie ma to znaczenia. A poza tym - ja nigdy nie byłam na żadnym polowaniu. Poroże jest prezentem od rodziców... Chyba, że jednak usunęli mi kilka wspomnień, a część trochę pozmieniali. Nie żegnam się z Heatronem, ale kiedy widzę, że idzie w stronę lasu kusi mnie żeby zadać pytanie.
- Nie jesteś z Dwójki?
- Z Jedynki. Nauczam was, bo poprosiłem o to instruktora, który pomagał Dwójce rok temu. - zawiesza głos. - Ze względu na ciebie. - odchodzi.
Chłód przenika moje kości. Majowe słońce ukryło się pod morzem ciemnych chmur. Zrywa się porywisty wiatr, znowu mi zimno. Nie mogę zadawać żadnych pytań rodzicom, bo zmuszą mnie do zaprzestania treningom.
Ukrywam się pod kołdrą, szlochając. Głupia ja, płaczę bo jakiś nieznajomy wtyka mi kit, a ja mu wierzę.

Heatronie (Instruktorze :) ) jak tobie minął dzień?