10 maja 2014

Od Heatron'a - CD historii Carmen

Siedzę w kuchni.
Panuje ciemność.
Nawet księżyc nie raczy przyświecić swoim blaskiem.
Rytmiczne chlupotanie wody z niedokręconego kranu niesie się po domu.
Myślę, co właściwie robię ze swoim życiem.
Jest 2:46 nad ranem, widzę przyciemnioną godzinę na starym zegarze. Uderzam palcami na blat stołu i wpatruję się w bliżej nieokreślony punkt nad lodówką.
Powinienem iść do łóżka.
Jutro trzeba iść do szkoły.
Nauczyciele doskonale wiedzą, że chodzę gdy chcę i już nic sobie z tego nie robią. Ale nie mogę przecież olewać nauki cały rok.
Właściwie lubię się uczyć, ale po prostu istnieją ciekawsze zajęcia. Praktyczne, nie teoretyczne.
Gdy miałem 10 lat  ojciec zawsze pilnował żebym szykował się do snu przed 22.
Czy teraz też by się o mnie martwił?
Z pewnością.
Kochał nas ponad życie.
Teraz ja jestem czymś w rodzaju ojca dla Faith.
Życie jest niesprawiedliwe.
Tyle wycierpiała, a nie traci pogody ducha. Może to dlatego, że jest młodsza i inaczej to postrzega?
A może dlatego, że nie pamięta rodziców tak dobrze jak ja?
Może po prostu jest silniejsza, nauczyła się z tym żyć?
3:02
Zbliżają się Dożynki, już połowa maja.
Czy ja się przypadkiem nie umówiłem z Instruktorem Drugiego Dystryktu? - odszukuję w pamięci taką informację. Tak. 18 maja.
Może Carmen będzie.
Chodziłem codziennie do lasu, nie spotkałem jej.
Ile minęło? Prawie trzy tygodnie.

Wyciągam z koszyka pierwsze lepsze jabłko i gryzę je. Raczej żeby się czymś zająć, niż z głodu. Odwiedzić ją?
Nie.
Wypluwam pestkę na stół.
Bany się obudził i stoi tuż koło moich nóg. Rzucam mu od niechcenia psiego chrupka, których garść leży na stole.
Fuj, czemu tu jest tak brudno?
Bo nikt nie pilnuje żeby było czysto.
Wymalowałem kiedyś dywan żółtą i pomarańczową farbą, mama od razu zaczęła go prać, a potem drażniło ją patrzenie na pozostałości więc kupiła nowy.
Jedno z tych jaśniejszych wspomnień.
3:34, jak ten czas się śpieszy. Ciekawe co się stało Carmen wtedy w tym domu, gdy mi to wypomniała.
Słyszę dreptanie, Bany poszedł spać do pudła które mu dałem do przedpokoju. Jest mi ciepło, ale mam lodowate dłonie. Przesuwam palcami po przegubie prawej ręki. Chłód sprawia, że dreszcz ogarnia całe moje ciało.
Sąsiad włączył światło w swoim domu. Ponownie zerkam na zegar.
4:15.
Siedzę w otępieniu całą noc. On idzie na 5 rano do pracy. Kręcę głową i wchodzę do łazienki. Myję się, wycieram i idę do pokoju ubrać.
Mam nadzieje, że Faith nie strzeli do głowy biegać teraz po domu i oglądać jak goły przemykam się do sypialni.
Śmieję się na tą myśl, ale przestaję, gdy uświadamiam sobie wczesną porę. 
Otwieram drzwi i patrzę na pokój. Jest taki jak zwykle. Włączam światło, zatrzaskuję się w pieczarze, zakładam spodnie i kładę głowę na poduszce. Jest uspokajająco zimna. Leżę kilkanaście minut po czym wstaję i otwieram okno. Ciepłe powietrze owiewa moje ciało. Uśmiecham się i wychodzę na kamienny parapet od zewnątrz. Siadam na nich i obserwuję budzący się Dystrykt Pierwszy. Latarnie gasną, samochody ruszają z podjazdów. Wracam z powrotem do domu. Zakładam koszulę i budzę siostrę, później wychodzę z domu. Ludzie nigdy nie zwracają uwagi na wyrostków. 7:45. Na pierwszej lekcji jest język Panem. Czyli bzdurki typu gramatyka, ortografia. Siadam w ostatniej ławce i opieram się na rękach. Jestem w szkole pierwszy raz od połowy kwietnia. Hm. Budzi mnie bolesne uderzenie w głowę.
- Jak ty się zachowujesz? - wrzeszczy czerwona nauczycielka. Podnoszę na nią zaspane spojrzenie. Ręce zacisnęła w pięści. Przecieram oczy i ziewam. Panna Stacliff się uruchamia. Drze się po mnie 10 minut, grozi wydaleniem ze szkoły, odebraniem praw do domu i Bóg wie czym jeszcze. Aha. Reszta klasy się uśmiecha i pogrąża w uroczych pogawędkach i ploteczkach.
- ...dotarło do ciebie?! - kończy ciężko dysząc.
- Powtórzy pani? - pytam słodko. Rechot niesie się po uczniach. Dzwonek. Wychodzimy z sali. Tak mi jakoś dziwnie szybko leci czas. "Powtórzy pani?" jest tekstem dnia. Mało kto ma odwagę pyskować nauczycielom, bynajmniej mi to nie sprawia problemu. Takie jest życie. Po zajęciach wracam tylko do domu, by odłożyć książki i zabrać ze sobą oszczepy, oraz wyruszyć do Dwójki. Mam zamiar odwiedzić Carmen.
Idę kilkadziesiąt minut przez las. Pukam w drzwi domu dziewczyny. Otwiera mi jej ojciec.
- Dzień dobry. Mógłbym się spotka... - nie kończę, przerywa mi ze srogą miną.
- Nie. Zapomnij o niej.
I zamyka się  w budynku. Jestem wstrząśnięty. Stoję parę minut i gapię się, po czym odchodzę. Och.
No nic. Może pójdzie na trening przed igrzyskami... Jest w połowie maja.

Pominę te monotonne dni, w których wyczekiwałem na spotkanie. Nie zdarzyło się nic ciekawego.
Wchodzę do budynku, jest w nim jasno. Kilka osób czeka na mnie, wśród nich obiekt mojego uwielbienia. Uśmiecham się, tłumaczę wszystko, patrzę na Carmen.
Jest cudowna.
Taka uroczo zakłopotana.
Nadchodzi jej kolej.
Przeżywam szok. Ona zachowuje się jakby mnie nie znała. Wszystko układa się w całość.
Nie przychodziła na polowania. Jej ojciec zabronił się mi z nią spotykać. Ona mnie nie pamięta.
Nie rozumiem jak rodzice mogli wyrządzić jej coś tak okropnego.
Odprowadzam ją i nic. Tak po prostu, jakbym był dla niej nic nieznaczącą osobą. Zamierzam jej to przypomnieć. Nie, nie walnę jej kamieniem w głowę. Czemu mam takie pomysły w ogóle? To chore. Ja jestem chory. Wszystko jest chore.
Od rana obserwuję dom dziewczyny (teraz zmieniam się w psychopatycznego wielbiciela). Jej starzy gdzieś wychodzą. Ryzykuję i pukam w okno jej pokoju. Pojawia się w nim, zaciska usta i kręci głową. Wypowiadam słowo "proszę", mimo że mnie nie usłyszy. Wzdycha ciężko i po chwili staje na podwórzu.
- Carmen... Ja... Ech.
- Co znowu? Ja cię nie znam, proszę, nie śledź mnie.
- Ja nie mogę inaczej. To co się stało... Między nami, Chickiem...
- Nie ma NAS. - Warczy stanowczo. Wyciągam nóż z kieszeni kurtki. Przeraża się.
- Spokojnie! Chciałbym... Ci coś pokazać...
- Co? Gdzie?
- W lesie.
Otwiera szeroko oczy. Jej źrenice robią się ogromne, jakby sobie coś przypomniała, coś strasznego. Chwytam ją za nadgarstek, jakbym chciał zatrzymać ją przy sobie, by nie spadła w otchłań.
- Nie! Zostaw mnie! - krzyczy, z oczu płyną jej łzy. Jestem zdumiony. Cofam się o krok. - Zostawcie mnie wszyscy! Faceci to świnie!!! - szepcze gorączkowo. Nie wiem co zrobił jej Chick, i wolę się nie domyślać. Napawa mnie wściekłość i ochota zakatrupienia tego sku*wiela.
- Carmen... - podejmuję - spokojnie.
Dziewczyna oddycha płytko. Jest mi głupio, że doprowadziłem ją do takiego stanu. Opiera się o mur domu, zsuwa się i klęka przy nim. Podnoszę ją i niosę do domu. Jeszcze nie czas. Znikam tak, jak się pojawiłem.
Jeszcze nie czas...

Carmen?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz