2 maja 2014

Od Carmen

Posyłam uśmiech rodzicom. Choć jestem w kuchni, a oni w salonie, odpowiadają mi tym samym gestem. Rana na nodze jest już praktycznie zagojona, sama nie wiem kiedy te dni upłynęły, to wszystko działo się tak szybko. Nie mogłam wychodzić z domu, a kiedy już to robiłam, starzy surowo mnie karali. No może nie zupełnie, ale robili wywody, które strasznie mnie męczyły.
A dziś, w środku maja rozpoczyna się trening do Igrzysk Śmierci. Nigdy nie było na nim wielu ludzi, bo w Dwójce większość sądzi, że nawet bez treningu zdoła wygrać. Nie rozumiem takich zachowań. Może i zaczęłam trening przedwcześnie, może i jestem z Dystryktu, w którym prawie co roku znajduje się zwycięzca, ale co z tego, skoro mogą w tym wylosować dziewczynę taką jak ja? Dobrze, że to będą moje ostatnie nieprzespane noce w strachu, że to ja zostanę wylosowana, i że to ja będę skazana na mordowanie niewinnych. Takie myślenie bardzo nie podoba się Zawodowcom. To znaczy, sama nim jestem, jednak się nim nie czuję. Znam osoby lepiej wyszkolone, które to kochają. Nie wiem za co. Zawsze gdy próbuję odnaleźć w tym chociaż krztę sensu, lub czegoś wartego podziwu, to i tak znajduję same minusy. Taka już jestem. Zawsze zaprzeczam, mam swoje odmienne zdanie, którego bardzo się pilnuję. Trudno sprawić, bym obejrzała sprawę z innej strony. Dla mnie istnieje tylko jedna - ta moja.

Gdy docieram do starego budynku ze szklanym dachem popycham drzwi, po czym wkraczam do ciemnego pomieszczenia. Chwilę później, kiedy mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności niespodziewanie włączają się światła. No jasne, witam w moim świecie przepełnionym ironią losu. Zaciskam oczy, oślepiający blask sprawił, że opieram się o ścianę. Powoli docieram do grupki ochotników. Nikogo nie znam. Rodzice cały czas ostrzegają mnie przed dzieciakami, które wybierają się na polowania. Ja nigdy bym tego nie zrobiła. Czekamy w ciszy aż wyjdzie instruktor. Mijają minuty, zdające się trwać godzinami. Słychać ziewania, od czasu do czasu jakieś nieistotne szmery, aż w końcu na podwyższeniu staje młody chłopak o kruczoczarnych włosach i błękitnoszarych oczach. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotykają, widzę, że jest mną zafascynowany. Dlaczego? Czy jestem mu coś winna? Wyrządziłam mu jakąś krzywdę? A może, jestem pierwszą lepszą, z którą chce się przespać? Tysiące myśli wiruje mi w głowie. Głupia - karcę się. Jestem tu po to, aby trenować, nie dlatego, żeby wdawać się w niewłaściwe relacje z niewłaściwymi osobami. Po długiej przemowie ustawiamy się w rzędzie pod ścianą. Musimy się przedstawić i wykonać jakieś testy. Jestem piąta w kolejce. Serce wali mi dziwnie szybko. Sala do której wchodzimy jest chroniona metalowymi drzwiami. Testy trwają nie dłużej niż dwadzieścia minut. Zastanawiam się o co chodzi. Jestem tu co roku i jeszcze nigdy nie było tu czegoś równie dziwnego. Osoba przede mną to czternastoletnia dziewczyna. Ma na imię Era. Rozmawiamy przez chwilę, lecz w połowie zdania jest proszona do środka.
Skręca mnie w żołądku, bicie serca przyspiesza. Źle się czuję, żółć podchodzi mi do gardła, zaraz zwymiotuję, jestem tego pewna. Chwytam się poręczy obok, czego mam się spodziewać? Uświadomiłam sobie, że nie będzie to test pisemny, to oczywiste, więc? Oddech mam płytki, robię krótkie wdechy i szybko wypuszczam powietrze. Drzwi się przede mną otwierają, niepewna wchodzę do środka. Krzyżuję ręce na piersi, tak, żeby inni nie mogli dostrzec mego strachu. Przygryzam lekko wargę kiedy pokój się za mną zamyka. Nie jest duży, podczas stania w kolejce wydawał się większy. Teraz się skurczył. Instruktor gapi się na mnie długo. Bardzo długo. Mijają minuty, a on nadal się we mnie wpatruje. To się robi naprawdę krępujące. Siadam na czarnym fotelu. On obejmuje moją dłoń, odruchowo ją strącam.
- Carmen? - zaczyna z niedowierzaniem.
- Czy tak postępuje instruktor? - pytam oschle.
- Nie rozumiem... - szepcze do siebie. - Teraz, kiedy znowu się spotykamy... Myślałem, że tęsknisz. - marszczy brwi.
- Przepraszam, ale czy my się znamy? - waham się.
- Carmen... - jest zrezygnowany. - To ja, Heatron. - dodaje po chwili.
Mam ochotę go uderzyć z całej siły prosto w gębę. Co on sobie myśli? Najpierw się we mnie wpatruje, a teraz próbuje brać mnie na litość? To chyba jakieś żarty.
- Jestem tu po to, żeby się przygotować do Igrzysk, więc... Wytłumacz mi co to za test i mi pomóż, a nie mnie podrywasz jak dupek. - parskam.
Oczy chłopaka robią się szkliste, dostrzegam w nich żal i coś jeszcze.
Tęsknotę.
- Halo? - ponaglam go.
- Och, wybacz. - spuszcza wzrok. - Ja... Nie wiem co dziś we mnie wstąpiło. Wybaczysz mi?
- Tak.. Chyba tak. - przytakuję.
- Test jest podzielony na dwie części. Zaraz wstrzyknę ci płyn, dzięki któremu będziesz miała halucynacje. - odchrząkuje. - Miną dopiero jak się uspokoisz. Przeciętnie trwają od dziesięciu do piętnastu minut. Wszystko będę widział, więc możesz być spokojna. Drugi etap to sprawdzenie odporności, ale o tym później. - uśmiecha się. - Jesteś gotowa?
Nic nie mówię, tylko kiwam głową na tak.
Instruktor podaje mi różowy płyn, wypijam go duszkiem, mimowolnie zamykają mi się oczy, wpadam w coś podobnego do snu. Gwałtownie nabieram powietrza. Nie jestem już w ciasnej sali, teraz znajduję się na arenie. Zanim zdążam nabrać powietrza do płuc słyszę gong. Jest inny niż zawsze, płynniejszy oraz bardziej melodyjny. Brzmi jak kosogłos. Nie wiem co robić. Stoję na platformie, obserwuję rzeź przed Rogiem Obfitości. Tu jest piękny, okuty lodem, kształtny i lśniący. Wtem orientuję się, że cała Arena taka jest. Znajduję się na śnieżnej masakrze. Ani drgnę, jestem ubrana lekko, nie mam na sobie niczego co mogłoby mnie ogrzać. Lód pokrywa dosłownie wszystko. Drzewa, zwierzęta, kwiaty, a nawet słońce. Boję się mrozu. Biegnę do Rogu, chwytam za polar i pierwszą lepszą broń. Podczas ucieczki okazuje się, że złapałam włócznię. Biegnę daleko hen, aż pieką mnie z bólu żebra, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Cały czas w uszach dudni mi huk armatni. Wślizguję się do nory, tu będę bezpieczna. Oddycham ciężko, cały świat wiruje. Zakładam polar, otulam się nim jak kocem. Zamykam oczy, z nadzieją, że koszmar zaraz się skończy. Powtarzam sobie w głowie, że to nie dzieje się na prawdę. Ale przecież coś takiego odbywa się już ponad 70 lat. Niedługo po odpoczynku ponownie uciekam. Coś mi się przypomina gdy widzę niedźwiedzia skutego lodem. Coś mi się przypomina, gdy zaraz potem zerkam na włócznię. Jednak nie będę sobie tym zawracać głowy. Kiedy znikam z oczu zwierzęcia padam trupem do wody. Jest zimna. Zaraz utonę. Szarpię się na wszystkie możliwe strony, wrzeszczę, piszczę. Zaraz się zamykam i klnę. To tylko przyciągnie uwagę innych. Zaraz, a kto jest moim partnerem. Przecież muszę kogoś mieć. W porywie paniki nie poczułam, że ktoś mnie wyciągnął z przerębla. Widzę Heatrona, mojego instruktora. Dlaczego akurat on?! Widzę numer mojego dystryktu na jego przedramieniu. Patrzy na mnie zachłannie, połyka mnie swoim wzrokiem.
On mnie pragnie.
   
Nie, nie nie. Kopię go w brzuch, dłużej tego nie zniosę. Siła z jaką go walnęłam zwaliła go z nóg. Szybko się otrzepuję, mam zamarznięte ciało, nigdzie już nie zajdę. Mam jedno wyjście.
Muszę wskoczyć do wody i się utopić.
Tak, to na pewno załatwi sprawę. Po co mam się męczyć ze zlodowaciałymi kończynami? Czołgam się na brzuchu do przerębla, daję głębokiego nura, wpadam tam jak kamień, nawet nie zaczerpnęłam powietrza. Chwilę później widzę twarz instruktora, wskakuje za mną, wiem co zamierza. Ale ja nie dam się uratować. Odpływam od niego, aż nagle tracę świadomość.
Budzę się na krześle, dłonie mam spocone, cała się trzęsę. Spoglądam na Heatrona, ma niewyraźny wyraz twarzy.
- Zdałam? - pytam z ciekawości.
- Tak. - odpowiada cicho, wręcz szepcze. - Teraz część druga.
Sięga po strzykawkę.
- Podaj mi dłoń. - prosi.
Posłusznie robię to co każe. Zaraz potem mam rękę umazaną długopisem. Widnieją na niej różne nazwy, kilka takich, których nie znam. Chwila później i zastrzyk. To coś sprawdza, czy mam alergię i jak odporny mam organizm. Ciekawa sprawa. Raz miałam podobne badania, niestety tak dawno, że ledwo to pamiętam. Cicho jęczę gdy czuję, jak płyn mnie rozgrzewa. Tylko tyle się dzieje.
- Carmen, zdajesz sobie sprawę, że twój test trwał niewiele więcej niż siedem minut?
Tylko siedem? W sumie to nie wiem czy to długo, czy krótko, czy dobrze, czy źle, więc się uśmiecham.
- No więc? - pytam.
- To zadziwiające. Wyjdź tymi drzwiami i dołącz do reszty. - rozkazuje.
Sprawnie schodzę z fotela. Heatron... Gdzieś jakbym słyszała to imię. I co do licha miał oznaczać ten przebłysk podczas ataku niedźwiedzia? Popycham drzwi, widzę różnorakie twarze. Niektórzy nie zwracają na mnie uwagi, kilka osób wodzi za mnie wzrokiem. Zatrzymuję się przy ogromnym worku przeznaczonym do treningu. Przybieram poprawną postawę i walę. Pierwszy raz, drugi, trzeci, czterdziesty... Mija godzina, jestem zmęczona. Instruktor koryguje nasze postawy, daje nam rady. Przy mnie stoi najdłużej. To irytujące, że tak się na mnie uwziął. Po szóstej opuszczamy salę. Heatron mnie jednak zatrzymuje.
- Carmen, poczekaj. - dyszy. - Chciałbym z tobą porozmawiać.
Kręcę oczami, czego on ode mnie oczekuje? Odwracam się do niego. Patrzę na jego mięśnie, na twarz. Jest przystojny.
- Tak? - unoszę lekko brew.
- Niczego nie pamiętasz? Jak poznaliśmy się w lesie, jak wzięłaś sobie poroże... Jak zaatakował cię niedźwiedź?
Stoję w osłupieniu.
- Nie. - mruczę.
- Przypominasz sobie... Ech, to głupie.
- Czy co? - dopytuję się.
- Nie, już... Już nieważne. - omija mnie i zakłada na siebie skórzana kurtkę.
Podbiegam do niego, szybko chwytam za ramię.
- Wiedziałem, że tak zrobisz. - śmieje się. - Za dobrze cię znam Carmen.
- Nie znasz mnie ani trochę. - syczę
- Powiem ci wszystko, co o tobie wiem.
- Nie będzie tego za dużo. - prycham, ale z ciekawości siadam na schodach.
Instruktor opowiada mi różne historie, wymienia też adres mojego domu. Na koniec mówi o Chicku. Ten temat nie jest dla niego łatwy. Przed moim domem chwyta mnie za przegub.
- Rana na nodze nie jest od tego, że się przewróciłaś. Coś mi tu nie gra. Oni... To znaczy ktoś... Albo raczej... Twoja pamięć została wyczyszczona. - jego głos drży.
To naiwne z mojej strony, chcę mu wierzyć. Jestem dla niego za dobra. Nawet jeżeli go znam, to teraz nie ma to znaczenia. A poza tym - ja nigdy nie byłam na żadnym polowaniu. Poroże jest prezentem od rodziców... Chyba, że jednak usunęli mi kilka wspomnień, a część trochę pozmieniali. Nie żegnam się z Heatronem, ale kiedy widzę, że idzie w stronę lasu kusi mnie żeby zadać pytanie.
- Nie jesteś z Dwójki?
- Z Jedynki. Nauczam was, bo poprosiłem o to instruktora, który pomagał Dwójce rok temu. - zawiesza głos. - Ze względu na ciebie. - odchodzi.
Chłód przenika moje kości. Majowe słońce ukryło się pod morzem ciemnych chmur. Zrywa się porywisty wiatr, znowu mi zimno. Nie mogę zadawać żadnych pytań rodzicom, bo zmuszą mnie do zaprzestania treningom.
Ukrywam się pod kołdrą, szlochając. Głupia ja, płaczę bo jakiś nieznajomy wtyka mi kit, a ja mu wierzę.

Heatronie (Instruktorze :) ) jak tobie minął dzień?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz