Uciekam ze śmiechem na twarzy. Pomimo noży, które świszczą mi przy uszach nie boję się i wiem, że nic mi nie grozi. Biegnę dalej. Ciemne korytarze, w których śmierdzi stęchlizną zwężają się z każdym metrem, a kurz tańczący w powietrzu lepi się do mokrego od potu ciała. Rozkładam ręce, rozczapierzam palce u dłoni, dotykam zimnych ścian. Czwarty już nóż leci gdzieś w przestrzeń omijając mnie szerokim łukiem. Niespodziewanie ktoś wyrasta przede mną z metalowych płyt. Korytarz jest wąski, więc muszę sobie poradzić walcząc, o ucieczce nie ma co marzyć.
Pomimo tego, że to tylko symulacja i tak zastanawiam się, czy na arenie byłyby takie ciasne pomieszczenia. Czy warto trenować taki rodzaj walki, który trzeba tu stosować?
Szybko rozprawiam się z dwoma typkami, dzięki czemu ponownie mogę zobaczyć Chicka. Stoi przy fotelu, uśmiecha się do mnie.
- Teraz twoja kolej. - mówię.
- Wiem. - odpowiada, gdy ja zsuwam się z miękkiego fotela.
Wzdycham cicho i nie patrząc na kumpla wychodzę z pokoju do Sali Treningowej. Idę spokojnym krokiem, rozglądam się na wszystkie strony, staram się zapamiętać wszystkie twarze i poznać zalety oraz wady innych. Szukam Katniss i Peety, ale nie widzę ich. Najbliżej mnie stoi ciemnoskóra dziewczynka, która nieudolnie ostrzy zakończenie drewnianej strzały. Wygląda na sympatyczną, postanawiam z nią porozmawiać. Szum wentylacji ledwo daje się we znaki przy gwarze panującym w sali. Siadam obok dwunastolatki, na tyle wygląda, ale może się mylę co do jej wieku. Nie wiem za bardzo co mogę powiedzieć do tak młodej osoby. Nigdy nie przepadałam za dziećmi.
- Źle to robisz. - informuję.
- Och... - ma słodki, melodyjny głos. Podoba mi się. - Powiesz mi jak zrobić to... No wiesz, dobrze?
Sięgam po tępą strzałę i ostry nóż. Na stole jest ich bardzo dużo, tak jak noży, dzid i różnorakiej broni, którą widzę po raz pierwszy. Skrobię zakończenie płynnymi ruchami. W trakcie tej czynności czuję jak coś wysysa ze mnie wszystkie siły. Niespodziewanie dostaję mdłości. Zaciskam usta i przykładam do nich dłonie. Pędzę do toalety, ale tuż przed drzwiami wymiotuję. Wszyscy się na mnie gapią, już to widzę - Carmen, pośmiewisko Igrzysk. Gdy wstaję ktoś się do mnie zbliża, ale moje nogi i tak się załamują, a ja znowu puszczam pawia, który wycieka mi nawet z nosa. Śmiechy trybutów odbijają się od moich uszu, światła blakną, a ja ginę w czeluściach swojego umysłu. I jeszcze raz, dla efektu, rzygam zupełnie tego nieświadoma. Właściwie to dobrze, że przytrafiło mi się to na pierwszym treningu. Jeszcze nikt nie wie w czym jestem dobra, a jest tego (niestety) dużo. Narobię sobie wrogów, oj tak...
Budzę się w moim pokoju przewrócona na lewy bok. Słyszę jak ktoś pałęta się po mojej sypialni i jak mniemam zostawia mi na biurku lekarstwa. Po chwili wychodzi.
- Jak się czuje? - z jadalni dobiega zatroskany głos mentora.
- Teraz już dobrze, ale gdy się dowie... Kto wie jak zareaguje? - odpowiada nieznajomy, lecz ciepły głos.
Długo zastanawiam się jaki jest dzień, która godzina, czy może ja śnię? No i - co mi jest? Przez te całe zamieszanie i moje dalsze niezbyt dobre samopoczucie oraz znużenie zasypiam. Teoretycznie spałam cztery godziny, praktycznie czuję się tak jakbym nie spała w ogóle. Podnoszę swoje ociężałe ciało, z pozycji leżącej przechodzę do siedzącej. Przesuwam się na koniec łóżka, zauważam, że ktoś zmienił mi pościel. Wcześniej była srebrna, dziś jest złota. Stawiam stopy na puszystym dywanie. Kształtem przypomina dużą, rozlaną plamę. Rozkoszuję się ciepłem, które unosi się w pokoju. Na szafce przy łóżku leży mały pilot. Widziałam go od razu po wejściu do tego pomieszczenia, ale nie miałam ochoty po niego sięgać. Teraz pokusa jest zbyt wielka by się oprzeć. Wyciągam do niego prawą rękę i chwytam delikatnie palcami. Są na nim trzy przyciski. Jeden duży, po środku i dwa mniejsze po bokach, w kształcie strzałek. Domyślam się, że najpierw muszę wcisnąć ten największy. Robię to z niewielkim wahaniem. Nagle ściana przede mną staje się Dystryktem Drugim. Obraz, który widzę zapiera mi dech w piersiach. Może to głupie, ale na prawdę - wzruszam się i to tak, że aż zaczynam beczeć jak dziecko. Gdy się uspokajam widzę coś, przez co jeszcze bardziej mam ochotę uciec i wrócić do siebie, do rodziny. Dom Faith i Heta. Uśmiecham się przez zaciśnięte wargi. Drzwi do ich domu się otwierają, wychodzi z nich on... Heatron w czarnej koszuli i dziurawych jeansach, patrzący markotnie gdzieś w pustą przestrzeń. Wygląda na przybitego. Nie wiem co mną kieruje w takich chwilach, ale zanim się zorientowałam ktoś mnie uspokajał, bo wrzeszczałam do byle ekranu/ściany. Wołałam Heata, krzyczałam, że żyję, że wygram dla niego, dla Faith, dla Dwójki i Jedynki. Opierałam się głową o wyłączoną powierzchnię, dłonie miałam zaciśnięte w pięści. Kto by przypuszczał, że byle piksele będą w stanie wyprowadzić mnie aż tak z równowagi. To Chick przyszedł mnie uspokoić. Jestem teraz w jego objęciach. Czuję na sobie jego zazdrość, która nie pozwala mu normalnie funkcjonować. Myślę, że gdybyśmy zostali razem na arenie jako ostatni popełniłby prędzej samobójstwo, niż mnie zabił, bo on by na tym nie skorzystał, a ja w jakiś sposób owszem. Ale gdy doszło do gwałtu zrozumiałam, jak niewiele o nim wiem, pomimo tak długiej znajomości. Czasami po prostu pragnę od tego wszystkiego uciec. Wtedy myślę o czymś przyjemnym, a takich rzeczy jest mało i tematy szybko mi się wyczerpują, a pomysły wydają się być coraz bardziej głupkowate. Opieram głowę o obojczyk Chicka. On opiera się o krawędź łóżka. Układam w głowie jakieś sensowne zdanie, żeby jakoś zagadnąć i dowiedzieć się czy coś ciekawego mnie ominęło. Staram się coś sklecić, jednak nie potrafię. Otwieram usta, by słowa same z nich wypłynęły.
- Która godzina? - pytam nieco przymulona.
- Około wpół do szóstej.
- Czy coś mnie ominęło? Chick, tylko mów wszystko, wiesz, że nienawidzę jak pomijasz coś istotnego.
- No więc... - słyszę niepewność w jego głosie. W takich chwilach obawiam się najgorszego. - Na początku wszystko było dobrze, dopóki jakiś idiota z Jedynki nie powiedział, że jesteś puszczalską dziwką. Wtedy wdałem się z nim w bójkę, a że byłem sam szybko się poddałem. To oczywiście miało miejsce na Sali Treningowej. O ile dobrze pamiętam chłopak ma na imię Marvel. No i narobiłem na trochę kłopotów, właściwie to mamy na pieńku, bo później, już po treningu znowu się na ciebie rzucił. Nie wytrzymałem, był sam i to wykorzystałem... Ma teraz ciętą ranę na całej długości polika. - Wzdycha. - I jest coś jeszcze, ale powiem ci o tym po kolacji.
- Jasne, chyba wytrzymam. - śmieję się.
Siódma dobiega bardzo szybko. Do tej godziny zdążyłam zapoznać się dokładnie ze składem lekarstw, które zostawiono mi na blacie biurka. Z receptur wnioskuję, że mam zwykłe zatrucie pokarmowe, jutro już przejdzie. Podczas kolacji atmosfera jest drętwa, nie tego się spodziewałam siadając do stołu. Awoksi podają nam dziś wegańskie jedzenie. Podczas nabierania soczewicy na widelec myślę o zeszłej nocy. Czy dziś Katniss i Peeta również będą na dachu? Kończąc posiłek posyłam miły uśmiech awoksie murzynce. Odchodząc od mentorów i Chicka przypominam sobie o tym co ma mi do przekazania mój przyjaciel. Udajemy się razem do salonu.
- Słuchaj Carmen, nie chcę obijać w bawełnę. - przemawia. - Pamiętasz jak doszło do czegoś, o czym oboje wolelibyśmy zapomnieć? - ciągnie dalej.
- Taaa... - mruczę prawie niesłyszalnym tonem.
- No więc. Boże. Ale ja byłem durny. - z jego oczu ciekną łzy. To źle.
Bardzo źle.
- Carmen. - prawie, że piszczy. - Ty jesteś w ciąży.
CDN.
18 października 2014
12 października 2014
Od Heta
Nie zamierzam oglądać tych igrzysk. Ani parady trybutów, ani wywiadów,
ani wyników indywidualnej sesji. Będę
tylko wieczorem patrzył na podsumowanie dnia, może wtedy igrzyska nie będą mi
się tak nieznośnie ciągły. Już z samego rana wymykam się z domu i spędzam dzień
na bezcelowym włóczeniu się po zakątkach dystryktu. Spotykam przypadkiem Mabs.
Patrzymy sobie przez chwilę w oczy, już mam zamiar odejść, gdy dziewczyna
otwiera usta.
- Het, możemy jutro się spotkać?
- Jeśli ci zależy – mruczę i odchodzę bez słowa. Nie wiem czy chcę z
nią rozmawiać, ale spróbuję, może coś rozjaśni się między nami. „Jutro”
nadchodzi zdecydowanie zbyt szybko. Idziemy w stronę gór okalających dystrykt,
czasami ludzie przechadzają się tam w wolne dni, jednak teraz wszyscy są podnieceni
perspektywą siedemdziesiątej czwartej odsłony morderczego turnieju. Obserwuję
jak Mabs zbiera małe poziomki rosnące przy suchej ścieżce prowadzącej w górę.
Atmosfera jest napięta.
- Chcesz trochę? – pyta i wyciąga dłoń z czerwonymi owocami. Kręcę
przecząco głową, jedyne co chce to, żeby rozmowa między nami dobiegła już
końca. Dziewczyna wzrusza ramionami i wrzuca poziomki do ust. Między nami
zalega cisza, której nigdy nie było przez kilka lat znajomości, jeśli ktoś
powiedziałby mi pół roku temu, że ja i Mabs nie mamy o czym gadać to bym go
wyśmiał. Mabs była moim powiernikiem, skarżyłem się jej na wszystko, tak samo
jak ona mi. A teraz? Wszystko prysło przez Carmen. Zastanawiam się, co myśli
dziewczyna, gdy idzie rozluźniona z rękami w kieszeniach i lekkim uśmiechem na
twarzy, do niedawna odgadnięcie jej myśli było dla mnie proste, teraz ma
nieprzenikniony wyraz twarzy. Wychodzimy na górę po godzinie, siadamy trawie w
pobliżu urwiska, patrzę na gwarny dystrykt pierwszy.
- To o czym chcesz pogadać? – pytam sucho.
- O nas – mówi kwaśno.
- Myślę, że nie ma już nas, jesteś tylko ty i ja.
- Porzucasz mnie dla jakiejś aferzystki z Dwójki?
- Która jest twoją kuzynką?
- Ona nie jest moją kuzynką – syczy – musiało się jej coś pomylić.
- Nie pamiętam, żebyś zbytnio protestowała gdy to powiedziała –
warczę.
- Tak, nie miałam prawa być zdumiona, gdy nagle z lasu pojawia się
dwoje ludzi z czego jeden to strażnik pokoju, po czym wyzywacie się i
krzyczycie na siebie.
W sumie to nigdy się nad tym nie zastanawiałem, z miejsca uwierzyłem
Carmen, może faktycznie się jej pomyliło? Mabs tłumaczy się jeszcze chwilę, ale
ja przestaję jej słuchać, nagle odzywa się.
- Het, to jak?
- Co? – wyrywam się z zadumy. – No, jasne.
Wtedy dzieje się coś dziwnego, dziewczyna bierze mnie za ręce i zbliża
swoją twarz do mojej. Zdumiony nie reaguję, Mabs całuje mnie namiętnie w usta.
Po kilku sekundach odpycham ją od siebie mocno, cofa się i patrzy na mnie
wrogo:
- O co ci chodzi znowu? Przecież…
- Nie będę się z tobą całował.
- No ale, przecież mówiłeś, że możemy zapomnieć… - warczy – ty mnie
nie słuchałeś, prawda?
- Jak mogłaś sobie w ogóle wyobrażać, że będzie jak dawniej? Nie
kocham cię w taki sposób, jaki ty byś chciała.
- Kiedyś mówiłeś coś innego – syczy.
Marszczę brwi.
- Dużo się wydarzyło od kiedyś – odpowiadam lodowatym tonem.
- Jesteś świnią, wiesz?
- Wiem.
- Mam wielkie nadzieje, że w tym roku nie zatryumfuje dystrykt drugi.
Boli mnie to, Mabs wie, że mimo wszystko, zależy mi na trybutach z
Dwójki. Patrzę na nią gryząc wargę.
- I co się tak gapisz?! – krzyczy, po policzkach ciekną jej łzy. –
Wynocha!
No to odchodzę, nie mam ochoty z nią siedzieć. Idę szybko, puszczam
się biegiem w głąb lasu. Jestem głuchy na dziejące się obok mnie rzeczy, w
końcu potykam się o wystający korzeń. Siadam i otaczam rękami kolana, opieram
na nich głowę.
Czuję, że tracę wszystko, co dla mnie ważne.
4 października 2014
Od Carmen - Igrzyska
Pamiętam jedynie jak jechałam kilka godzin do Kapitolu. Pamiętam drzewa, które falowały za oknem, słońce próbujące mnie pocieszyć i tęczę, piękną, barwną, lecz przede wszystkim wesołą. Pamiętam mój blady uśmiech i to, jak bardzo się bałam. Czułam na sobie tą całą presję wywołaną przez Igrzyska. Zamieniłam z Chickiem kilka zdań. Kiedy byliśmy sami, zanim przyszli nasi mentorzy, normalnie porozmawialiśmy. Myślę, że mogę wybaczyć Chickowi. Na arenie przyda mi się ktoś taki jak on. (Oczywiście nadal uważam, że jest idiotą, bo się zgłosił na ochotnika, ale ech... Bywa.) Gdy wysiadaliśmy z pociągu przywitało nas wielu kolorowych ludzi. Kapitolończycy zawsze mnie intrygowali. Falujące suknie, głębokie dekolty, rozmaite fryzury i makijaże... U każdej kobiety było widać dbałość o szczegóły, a u mężczyzny rozmach. Mój zachwyt nie trwał długo. Ledwie zrobiłam kilka długich kroków i już wszystko zniknęło za drzwiami. Na końcu ciemnego korytarza było wyjście. Zwykła jasna kropka budziła w nas wiele mieszanych uczuć i była źródłem niekończącej się fali pytań. Co się tam znajduję? Czy ktoś tam czeka, o ile w ogóle ktoś tam jest? Jak zareagują wszyscy uczestnicy Igrzysk na naszą parę? Z każdym zaczerpniętym wdechem robiło mi się gorzej. Nie minęły dwie minuty, a nasze oczy już przyzwyczajały się do światła. Blask fleszy, reflektorów... Nie można było nawet trzeźwo myśleć. Poirytowana wślizgnęłam się do Centrum Szkolenia by opuścić to mrowisko. Szklane ściany, ciemna podłoga z granitu, czarne lampy i kilka zielonych foteli obitych czymś na rodzaj skóry. Spoglądałam na to wszystko z niewielkim zaciekawieniem, było ponuro i nudno, choć ładnie.
Do naszego pokoju weszliśmy po schodach, walizki już na nas czekały. Zmęczona tym nagłym wydarzeniem udałam się do mojej sypialni. Zdecydowanie zbyt blisko będę z kimś, kto wyrządził mi ogromną krzywdę. Dosłownie wskoczyłam na łóżko. Pogładziłam miękką narzutę, a oczy tak mi się kleiły, że w trakcie tej czynności zasnęłam.
Obudziłam się może minutę temu? Mój i Chicka obecny "dom", czyli wielka kuchnia połączona z jadalnią, dwie sypialnie, łazienka i salon plus jedenaście dodatkowych pięter, do których nie mam zamiaru się udać, z wiadomych powodów to coś, co przeraża mnie równie mocno jak myśl o rzezi, która zacznie się za około dwa tygodnie. Opieram się na jednej dłoni, drugą przecieram sobie lewe oko. Ziewam. Wstaję. Brnę przez mój pokój, żeby odwiedzić kolegę. Pukam w metalowe drzwi, nagle uświadamiając sobie, że nie jesteśmy sami. Ludzie w białych kostiumach stoją nieruchomo w różnych częściach pomieszczeń. Awoksi. Przypominają mi Strażników Pokoju, tyle, że Strażnicy nas karzą, a Awoksi obsługują. Współczuję im. Słyszałam, że niektórym obcina się języki, gdy się zbuntują, ale nie wiem czy jest to prawda. Wpatruję się w ciemnoskórą kobietę. Ma pełne usta, dość duże oczy, które ledwo widać przez dziwną maskę, kształtny nos. Nie zauważam, że Chick już przy mnie stoi.
- Och. - wzdrygam się.
- Chcesz wejść? - pyta.
Nie wiem jak to się skończy. Co prawda nie ma tu żadnych systemów, które zamknęłyby drzwi do sypialni, ale może się mylę. Splatam dłonie pod biustem.
- Właściwie to chciałam zapytać co mówili nasi mentorzy, gdzie są i...
- I kiedy będzie kolacja. - dokańcza za mnie.
- No właśnie. Jestem głodna. - ciągnę.
Nie wiem jak, aczkolwiek pomimo obaw i tak ląduję w jego pokoju. On siada na pufie, ja na krześle obrotowym. Gawędzimy, jest miło, spokojnie - tak jakbym chciała, żeby było. Po osiemnastej przychodzi do nas Awoks z kolacją. Prawie rzucam się na tace wypełnione po brzegi różnymi pysznościami, już wyciągam pospiesznie dłonie w stronę pieczeni, kiedy nagle słyszę zimne, wręcz lodowate skarcenie przez Annye. Wytyka mi jakie to niekulturalne i niestosowne, mówi, że jestem niewychowana, aż doprowadza mnie do szału kiedy mówi:
- Twoja siostra, ta... Renee? Ernee? Ona przynajmniej wiedziała jak zachować się przy stole.
Nie wytrzymuję tego. Nie chcę odwalać pokazu jak przedszkolak. Nakładam powoli indyka na talerz, później ziemniaki, trochę surówki, najspokojniej jak umiem w takiej sytuacji. I wychodzę. Gdy odkładam posiłek na biurko wracam po wodę, z którą też udaję się do mojej sypialni. Przypadkiem odkrywam, że drzwi jednak można zamknąć. Mam zamiar ich już nigdy nie otwierać. Zjadam pospiesznie, tak szybko, że aż mam ochotę wymiotować. Łyk zimnej wody przywraca spokój mojemu żołądkowi. Odgarniam włosy za uszy, myślę sobie, że muszę wyjść na dwór. Jest ciemno, chłodno... Wymykam się z "domu" i udaję do windy. Wciskam guzik z literką "H". Dojeżdżam na sam szczyt wieżowca, zanim drzwi się rozstępują dociera do mnie przyjemna fala świeżego powietrza i coś jeszcze. Głosy. Zamieram, ktokolwiek tam jest i tak się zorientuje, że winda przyjechała. Wsłuchuję się w rozmowę. Słyszę piękne kobiece imię "Katniss" wypowiedziane przez mężczyznę. Dyskutują na temat Igrzysk. Robię niepewne kroki, wychodzę z windy, automatycznie kieruję wzrok na nich. Wyglądają na równie przerażonych jak ja. Nie wiem co powiedzieć, więc po prostu mówię:
- Cześć...
Pierwsza odpowiada dziewczyna. Jest ciemniejsza od chłopaka, ma szare oczy jak on, ale jest brunetką on - blondynem.
- Jesteś z...? - pyta nieufnie.
- Z Dwójki. - zaciskam usta.
Katniss i chłopak patrzą na siebie wymownie. Nie chcę na start robić sobie wrogów, muszę zdobyć ich przyjaźń.
- Przepraszam, pewnie wam przeszkodziłam. - przemawiam.
- Nie... - odpowiada chłopak. - Możesz się do nas dołączyć.
Uśmiecham się z lekka i idę w ich stronę. Siadam na poduszce.
- Jestem Carmen.
- Ja Peeta, a to Katniss.
- Zakładam, że jesteście z Dwunastki.
- Owszem. - mówi Peeta.
Rozmawiamy do późnej nocy, odkrywamy pole siłowe, wymieniamy się plotkami z Dystryktów oraz Kapitolu. Na końcu wyżalam się im jak bardzo brakuje mi Heatrona. W oczach Peety widzę jakąś nadzieję i rozumiem, że Katniss mu się podoba. Zjeżdżamy razem windą, żegnamy się z uśmiechami na twarzach. Śmiejemy się ostatni raz w tym dniu. Wślizgując się do mojego łóżka coś we mnie pęka. Niekontrolowany smutek i szloch ukrywały się we mnie bardzo długo, a tęsknota budowała swoje fundamenty we mnie od kilku dni. Teraz czuję, jak rozstania bolą. Chciałabym być teraz przy nim. Wtulić się w niego. Czuć zapach jego ciała, czuć tą namiętność iskrzącą między nami. Chciałabym być teraz z Heatronem.
Mój płacz musiał obudzić Chicka, bo drzwi od mojego pokoju się otwierają i zaraz zamykają. Zdołałam tylko ujrzeć muskularną sylwetkę. Słyszę szelest kołdry i nagle żar bijący z jego ciała. Nie obejmuje wie, ciekawe ile go to kosztuje. Ostatnie łzy spadają z moich polików i giną w poduszce. Ostatnie westchnienie ginie w tej chwili. Zasypiam z myślą o Heatronie i o tym, co teraz robi.
Do naszego pokoju weszliśmy po schodach, walizki już na nas czekały. Zmęczona tym nagłym wydarzeniem udałam się do mojej sypialni. Zdecydowanie zbyt blisko będę z kimś, kto wyrządził mi ogromną krzywdę. Dosłownie wskoczyłam na łóżko. Pogładziłam miękką narzutę, a oczy tak mi się kleiły, że w trakcie tej czynności zasnęłam.
Obudziłam się może minutę temu? Mój i Chicka obecny "dom", czyli wielka kuchnia połączona z jadalnią, dwie sypialnie, łazienka i salon plus jedenaście dodatkowych pięter, do których nie mam zamiaru się udać, z wiadomych powodów to coś, co przeraża mnie równie mocno jak myśl o rzezi, która zacznie się za około dwa tygodnie. Opieram się na jednej dłoni, drugą przecieram sobie lewe oko. Ziewam. Wstaję. Brnę przez mój pokój, żeby odwiedzić kolegę. Pukam w metalowe drzwi, nagle uświadamiając sobie, że nie jesteśmy sami. Ludzie w białych kostiumach stoją nieruchomo w różnych częściach pomieszczeń. Awoksi. Przypominają mi Strażników Pokoju, tyle, że Strażnicy nas karzą, a Awoksi obsługują. Współczuję im. Słyszałam, że niektórym obcina się języki, gdy się zbuntują, ale nie wiem czy jest to prawda. Wpatruję się w ciemnoskórą kobietę. Ma pełne usta, dość duże oczy, które ledwo widać przez dziwną maskę, kształtny nos. Nie zauważam, że Chick już przy mnie stoi.
- Och. - wzdrygam się.
- Chcesz wejść? - pyta.
Nie wiem jak to się skończy. Co prawda nie ma tu żadnych systemów, które zamknęłyby drzwi do sypialni, ale może się mylę. Splatam dłonie pod biustem.
- Właściwie to chciałam zapytać co mówili nasi mentorzy, gdzie są i...
- I kiedy będzie kolacja. - dokańcza za mnie.
- No właśnie. Jestem głodna. - ciągnę.
Nie wiem jak, aczkolwiek pomimo obaw i tak ląduję w jego pokoju. On siada na pufie, ja na krześle obrotowym. Gawędzimy, jest miło, spokojnie - tak jakbym chciała, żeby było. Po osiemnastej przychodzi do nas Awoks z kolacją. Prawie rzucam się na tace wypełnione po brzegi różnymi pysznościami, już wyciągam pospiesznie dłonie w stronę pieczeni, kiedy nagle słyszę zimne, wręcz lodowate skarcenie przez Annye. Wytyka mi jakie to niekulturalne i niestosowne, mówi, że jestem niewychowana, aż doprowadza mnie do szału kiedy mówi:
- Twoja siostra, ta... Renee? Ernee? Ona przynajmniej wiedziała jak zachować się przy stole.
Nie wytrzymuję tego. Nie chcę odwalać pokazu jak przedszkolak. Nakładam powoli indyka na talerz, później ziemniaki, trochę surówki, najspokojniej jak umiem w takiej sytuacji. I wychodzę. Gdy odkładam posiłek na biurko wracam po wodę, z którą też udaję się do mojej sypialni. Przypadkiem odkrywam, że drzwi jednak można zamknąć. Mam zamiar ich już nigdy nie otwierać. Zjadam pospiesznie, tak szybko, że aż mam ochotę wymiotować. Łyk zimnej wody przywraca spokój mojemu żołądkowi. Odgarniam włosy za uszy, myślę sobie, że muszę wyjść na dwór. Jest ciemno, chłodno... Wymykam się z "domu" i udaję do windy. Wciskam guzik z literką "H". Dojeżdżam na sam szczyt wieżowca, zanim drzwi się rozstępują dociera do mnie przyjemna fala świeżego powietrza i coś jeszcze. Głosy. Zamieram, ktokolwiek tam jest i tak się zorientuje, że winda przyjechała. Wsłuchuję się w rozmowę. Słyszę piękne kobiece imię "Katniss" wypowiedziane przez mężczyznę. Dyskutują na temat Igrzysk. Robię niepewne kroki, wychodzę z windy, automatycznie kieruję wzrok na nich. Wyglądają na równie przerażonych jak ja. Nie wiem co powiedzieć, więc po prostu mówię:
- Cześć...
Pierwsza odpowiada dziewczyna. Jest ciemniejsza od chłopaka, ma szare oczy jak on, ale jest brunetką on - blondynem.
- Jesteś z...? - pyta nieufnie.
- Z Dwójki. - zaciskam usta.
Katniss i chłopak patrzą na siebie wymownie. Nie chcę na start robić sobie wrogów, muszę zdobyć ich przyjaźń.
- Przepraszam, pewnie wam przeszkodziłam. - przemawiam.
- Nie... - odpowiada chłopak. - Możesz się do nas dołączyć.
Uśmiecham się z lekka i idę w ich stronę. Siadam na poduszce.
- Jestem Carmen.
- Ja Peeta, a to Katniss.
- Zakładam, że jesteście z Dwunastki.
- Owszem. - mówi Peeta.
Rozmawiamy do późnej nocy, odkrywamy pole siłowe, wymieniamy się plotkami z Dystryktów oraz Kapitolu. Na końcu wyżalam się im jak bardzo brakuje mi Heatrona. W oczach Peety widzę jakąś nadzieję i rozumiem, że Katniss mu się podoba. Zjeżdżamy razem windą, żegnamy się z uśmiechami na twarzach. Śmiejemy się ostatni raz w tym dniu. Wślizgując się do mojego łóżka coś we mnie pęka. Niekontrolowany smutek i szloch ukrywały się we mnie bardzo długo, a tęsknota budowała swoje fundamenty we mnie od kilku dni. Teraz czuję, jak rozstania bolą. Chciałabym być teraz przy nim. Wtulić się w niego. Czuć zapach jego ciała, czuć tą namiętność iskrzącą między nami. Chciałabym być teraz z Heatronem.
Mój płacz musiał obudzić Chicka, bo drzwi od mojego pokoju się otwierają i zaraz zamykają. Zdołałam tylko ujrzeć muskularną sylwetkę. Słyszę szelest kołdry i nagle żar bijący z jego ciała. Nie obejmuje wie, ciekawe ile go to kosztuje. Ostatnie łzy spadają z moich polików i giną w poduszce. Ostatnie westchnienie ginie w tej chwili. Zasypiam z myślą o Heatronie i o tym, co teraz robi.
1 października 2014
Od Heatrona
Biegiem wracam do domu, naprawdę szybkim biegiem. Jeśli się zmęczę, nie będę myślał o tym, co powiedziała mi Carmen. Droga jest zbyt krótka, gdy jestem z powrotem, Faith jest już gotowa. Patrzy na mnie z wyrzutem:
- Jest 13.15.
- Wiem - mówię zdawkowo. Myję szybko spocone ciało i ubieram się na dożynki. Patrzę na szarą marynarkę, zakładaną raz do roku, białą, pachnącą koszulę.
Odgarniam włosy z czoła i schodzę ze schodów. Pod wpływem ruchu parę dłuższych kosmyków opada mi na oczy. Faith dotyka ich ostrożnie i przesuwa. Unoszę brwi.
- Powinieneś się ostrzyc - mówi po chwili ciszy. Chwytam ją lekko za nadgarstek, który nadal trzyma blisko mojej twarzy. Zaciska usta w kreskę, jej wzrok jest smutny, obejmuje mnie w pasie. Mimo tego, że jesteśmy rodzeństwem, rzadko są między nami jakiekolwiek rodzinne uczucia. Jesteśmy dystryktem, który rodzi się, by uczestniczyć w igrzyskach. Nie było roku, żeby do turnieju nie zgłosili się ochotnicy. Przynajmniej ja takiego nie pamiętam.
Dotarcie na miejsce zajmuje nam chwilę czasu, oboje stajemy przy swoich rzędach. Jako grupa siedemnastolatków jesteśmy dość blisko sceny, na którą właśnie wychodzi Kaysie Leneth. Jest typową Kapitolinką, dziwna fryzura, ubranie, zachowanie i piskliwy głos. Patrzę na jej kilkudziesięciu centymetrową fryzurę stojącą w górę z obrzydzeniem. Jest jak zwykle, traktat o zdradzie, film, potem losują dziewczynę, za którą od razu zgłasza się ochotniczka. Patrzę na nią. To blondynka o niesamowitych zielonych oczach i zgrabnym ciele, kojarzy mi się z kotem. Aż dziwię się, że z taką urodą można chcieć pójść na rzeź. Uśmiecham się jednym kącikiem ust. Kaysie podchodzi do kuli chłopców. Olśniewa mnie, już wiem co zrobić, jak spróbować ochronić Carmen przed hordą żądnych krwi trybutów. Wraz z wydechem patrzę, jak Kay zanurza dłoń w kuli, przebieram palcami. Rozkłada karteczkę, trzymam rękę gotową do podniesienia.
- Maksymilian Eterbee - czyta. Robię gwałtowny ruch, jednak coś chwyta mnie za przegub. Odwracam się ze złością. Widzę chłopaka o miedzianych włosach, to on jedną ręką mnie trzyma, a drugą podnosi w powietrzu.
- Zgłaszam się na trybuta! - woła głośno. Posyłam mu nienawistne spojrzenie i podkładam nogę, gdy przechodzi. Zauważa to i mnie omija, próbuje kopnąć mnie w kostkę, ale się odsuwam. Znam go, to Marvel. Z sykiem wciągam powietrze, mam ochotę kogoś walnąć.
Tłum po chwili zaczyna się rozchodzić. Kiedy wracamy do domu jest mi zimno ze zdenerwowania, ale również z nadziei. Może jednak ktoś zgłosił się za nią? Lub nie została wylosowana?
Włączam telewizor przed szesnastą. Wtedy miała być pokazana relacja z Dożynek we wszystkich dystryktach. Zaciskam palce tak mocno, że bieleją mi dłonie. Oczywiście najpierw widzę to co sam przeżyłem, czyli dystrykt pierwszy, potem nadchodzi moment na dwójkę. Z nerwów zaczynam obgryzać paznokcie.
To jednak ona.
I co gorsze.
Chick.
Nie.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Faith patrzy na mnie z niepokojem, dotyka ręką mojego ramienia. Strącam ją, uderzam w stojącą lampę, spada na podłogę i rozbija się. Gryzę wargi by nie zacząć krzyczeć. W myślach miotam przekleństwami w tego dupka, pierdolonego braciszka.
Jest takim idiotą.
- Jest 13.15.
- Wiem - mówię zdawkowo. Myję szybko spocone ciało i ubieram się na dożynki. Patrzę na szarą marynarkę, zakładaną raz do roku, białą, pachnącą koszulę.
Odgarniam włosy z czoła i schodzę ze schodów. Pod wpływem ruchu parę dłuższych kosmyków opada mi na oczy. Faith dotyka ich ostrożnie i przesuwa. Unoszę brwi.
- Powinieneś się ostrzyc - mówi po chwili ciszy. Chwytam ją lekko za nadgarstek, który nadal trzyma blisko mojej twarzy. Zaciska usta w kreskę, jej wzrok jest smutny, obejmuje mnie w pasie. Mimo tego, że jesteśmy rodzeństwem, rzadko są między nami jakiekolwiek rodzinne uczucia. Jesteśmy dystryktem, który rodzi się, by uczestniczyć w igrzyskach. Nie było roku, żeby do turnieju nie zgłosili się ochotnicy. Przynajmniej ja takiego nie pamiętam.
Dotarcie na miejsce zajmuje nam chwilę czasu, oboje stajemy przy swoich rzędach. Jako grupa siedemnastolatków jesteśmy dość blisko sceny, na którą właśnie wychodzi Kaysie Leneth. Jest typową Kapitolinką, dziwna fryzura, ubranie, zachowanie i piskliwy głos. Patrzę na jej kilkudziesięciu centymetrową fryzurę stojącą w górę z obrzydzeniem. Jest jak zwykle, traktat o zdradzie, film, potem losują dziewczynę, za którą od razu zgłasza się ochotniczka. Patrzę na nią. To blondynka o niesamowitych zielonych oczach i zgrabnym ciele, kojarzy mi się z kotem. Aż dziwię się, że z taką urodą można chcieć pójść na rzeź. Uśmiecham się jednym kącikiem ust. Kaysie podchodzi do kuli chłopców. Olśniewa mnie, już wiem co zrobić, jak spróbować ochronić Carmen przed hordą żądnych krwi trybutów. Wraz z wydechem patrzę, jak Kay zanurza dłoń w kuli, przebieram palcami. Rozkłada karteczkę, trzymam rękę gotową do podniesienia.
- Maksymilian Eterbee - czyta. Robię gwałtowny ruch, jednak coś chwyta mnie za przegub. Odwracam się ze złością. Widzę chłopaka o miedzianych włosach, to on jedną ręką mnie trzyma, a drugą podnosi w powietrzu.
- Zgłaszam się na trybuta! - woła głośno. Posyłam mu nienawistne spojrzenie i podkładam nogę, gdy przechodzi. Zauważa to i mnie omija, próbuje kopnąć mnie w kostkę, ale się odsuwam. Znam go, to Marvel. Z sykiem wciągam powietrze, mam ochotę kogoś walnąć.
Tłum po chwili zaczyna się rozchodzić. Kiedy wracamy do domu jest mi zimno ze zdenerwowania, ale również z nadziei. Może jednak ktoś zgłosił się za nią? Lub nie została wylosowana?
Włączam telewizor przed szesnastą. Wtedy miała być pokazana relacja z Dożynek we wszystkich dystryktach. Zaciskam palce tak mocno, że bieleją mi dłonie. Oczywiście najpierw widzę to co sam przeżyłem, czyli dystrykt pierwszy, potem nadchodzi moment na dwójkę. Z nerwów zaczynam obgryzać paznokcie.
To jednak ona.
I co gorsze.
Chick.
Nie.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Faith patrzy na mnie z niepokojem, dotyka ręką mojego ramienia. Strącam ją, uderzam w stojącą lampę, spada na podłogę i rozbija się. Gryzę wargi by nie zacząć krzyczeć. W myślach miotam przekleństwami w tego dupka, pierdolonego braciszka.
Jest takim idiotą.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)